No właśnie. Tak się zastanawiam, na ile dobroczynność jest wyrazem miłości do bliźnich, a na ile zabiegiem marketingowym. Zabiegi marketingowe na ogół niosą ze sobą wiele "hałasu", czyli "trąbienia przed sobą" właśnie dlatego, że są... marketingowe. Posiadanie dobrej opinii moim zdaniem powinno być pochodną naszego rzeczywistego życia, a nie specjalnych akcji. Czy ci sami chrześcijanie umyliby komuś samochód wiedząc, że on nie będzie chciał słyszeć o Bogu? Jeszcze raz powtarzam: nie mam nic przeciwko dobroczynności, bo to jest wola Boża wyrażona w przykazaniach "na piśmie". Chodzi o motywacje dobroczynności. Może nikt się nie nawraca dlatego, że Pan Bóg jakoś nie ma ochoty błogosławić takich "transakcji wiązanych"?
|