To może ja dorzucę parę groszy
Bardzo dobrze rozumiem Axannę, bo ja też nie potrafiłam zrozumieć, czemu chrześcijanie nie chcą się uświęcać. Dlaczego tak bardzo sobie pobłażają, czy nie boją się Boga? Czy uważają, że On wybaczy nawet wtedy, kiedy się o to przebaczenie nie zabiega, a kiedy ktoś trwa w swoich grzechach z wyboru i twierdzi, że przecież jestem słaby, Bóg go zrozumie, jest "tylko człowiekiem", nie mam silnej woli- to Bóg też ma to zrozumieć i ratować bez udziału jego woli, jego starań? Napominani odpowiadali, że kim ja jestem, i dlaczego uważam się za lepszą od nich- powinnam "belkę z oka usunąć", a nie " rozmawiać o ich źdźbłach"! Zaczęłam wtedy szukać zborów uświęceniowych, poszłam tam, gdzie zza kazalnic grzmiano, napominano, mówiono, jakim świętym należy być, żeby podobać się Panu. Och, jak się rozczarowałam...Owszem, surowość była- ale w formie, a miłości między ludźmi nadal, jak na lekarstwo. Obojętność, chowanie urazy, wzajemne nieprzebaczanie sobie, obmowa...nieszczerość, obłuda...i wtedy zrozumiałam, że żaden system, żadne kazania nie zmienią ludzkich serc. Że to od każdego z nas,
w pojedynkę zależy, na ile będziemy chcieli miłować braci i siostry, na ile gotowi będziemy uniżać się, "skłaniać do niskich", na ile pierwsi zechcemy dążyć do pokoju, służyć innym, nie szukać swego. Jak mi jedna siostra zwróciła uwagę- powściągliwość jest ważna, jest owocem Ducha, ale niektórzy zapominają o miłości- i tworzy się legalizm. Łatwo jest wpaść w ten legalizm komuś, kto tkwił w zborze pt. "Bóg cię kocha, nic nie musisz", a pragnął czegoś więcej...
Teraz się niczemu nie dziwię. Po prostu- każdy musi sam, z Bogiem dojść do pewnych rzeczy, o ile chce. Jeśli nie chce- ma wolną wolę, nie zmusisz. Można rozmawiać, ale człowiek cielesny po prostu się obrazi, będzie chłód w relacjach, będzie cię unikał, choć podczas przypadkowego spotkania może być uprzejmy. Można modlić się- jak najbardziej. Pytać Boga- owszem. Ale Bóg chce również i przez chce nas przemawiać, dobrze, że poruszamy takie tematy- może ktoś przeczyta, może komuś Bóg otworzy oczy.No i samemu naprawdę trzeba się pilnować, bo będziemy musieli uczyć się żyć w przebaczeniu( będziemy obrażani), żeby nie wpaść w gorycz, w zniechęcenie, będą sytuacje, kiedy będziemy pozbawieni wsparcia drugiego człowieka. Chociaż Bóg się troszczy i kiedy już nie dawałam rady, to ktoś zadzwonił, albo napisał...nie ma takich chrześcijan w pobliżu, to Bóg i z daleka powoła.
Kiedy się pewne rzeczy widzi, trzeba się też strzec, żeby naprawdę nie osądzać innych. Nie mówię o krytyce( tej konstruktywnej), ale wypowiadaniu sądu nad człowiekiem, przypisywaniem mu motywacji. Jeśli ich nie znamy, nie wiemy do końca, czy jego zachowanie wynikło ze złych motywacji, to lepiej ich nie przypisywać- lepiej dobre zakładać. Tego się nauczyłam tu, na ulicy prostej. Nie znam ludzkiego serca. Poza tym chyba troszkę złagodniałam

Ludzie często się dzisiaj boją. Boją się zadzwonić, boją się pierwsi odezwać, boją się kogoś odwiedzić. Ten strach nie pochodzi oczywiście od Boga, ale tego rodzaju słabość wymaga czasu- aby pokonać go miłością do drugiego człowieka. Zadzwonię- bo może on tego potrzebuje( a nie "nie zadzwonię, bo jeszcze mi nagada, tylu już mi nagadało"). Odwiedzę, bo może czuje się samotny.( a nie- nie odwiedzę, nie będę się narzucać, jeszcze będę tam niemile widziany). Taki proces umierania dla siebie i zaprzestanie zabiegania o dobre samopoczucie i dobrą opinię- i stawianie tego na I miejscu. Ale czy to się dzieje od razu? Czasem trzeba lat. Jeśli ja już doszłam do innego miejsca, a wcześniej miałam te same problemy, nie mogę zapomnieć, jak "wół cielęciem był".
Natomiast co do modelu zboru, który wyłania się z opisu Axanny- od takiego zboru należy się odciąć. Przywództwo zborowe, które rości sobie prawo do nieomylności w decyzjach, fałszywe nauczania, zakaz jakiejkolwiek krytyki...Przechodziłam i przez to w jednym ze zborów. W takim zborze nie można dojrzewać, ani duchowo ani jakkolwiek

Nie bądźmy niewolnikami ludzi.
Takie tam moje refleksje...
