itur napisał(a):
Ale nie wszyscy duchowni sa zakwaszeni! A kto to wlasciwie jest "duchowny"? Pastor formalnego zboru? A bracia starsi prowadzacy jakas "niezalezna" grupe to nie "duchowni"?
Oj, Itur! Dotykasz kolejnego drażliwego problemu chyba.

Jasne, że nie wszyscy duchowni są zakwaszeni. Tylko kto to właściwie jest duchowny? Z moich obserwacji wynika, że "duchowieństwo" czyli inaczej "kler" to jest pewna grupa (wartstwa?) w Kościele, która faktycznie pośredniczy między Bogiem a "zwykłymi wiernymi". Takie pośredniczenie może być bardziej lub mniej jawne, ale zawsze występuje w ramach bardziej lub mniej rozbudowanej hierarchii kościelnej i wiąże się z określoną mentalnością duchownego - nie każdy pastor czy ksiądz ma mentalność klerykalną - nawet, jeśli przyszło mu działać w systemie hierarchicznym. Natomiast nawet przywódca małej grupy potrafi być duchownym w sensie mentalnym, choć nie jest zależny od żadnego układu. Chodzi bardziej o sposób myślenia, niż o stanowisko. Oto kilka moich obserwacji, żeby wyjaśnić tę tezę:
Kler jest przeświadczony o posiadaniu władzy nad owcami. Tak bardzo, że często powołuje się na te fragmenty Biblii, które zobowiązują wierzących do posłuszeństwa władzy świeckiej i na ich podstawie stara się podporządkować sobie owce - wszystko jedno, czy w ramach bardziej rozbudowanego systemu, czy maleńskiej grupy. Chodzi o kontrolę.
Kler jest przekonany o konieczności tworzenia ludzkiego systemu, który mógłby podtrzymywać Kościół w jego istnieniu i rozwoju. Zazwyczaj taki system sam się rozbudowuje i następuje konieczność tworzenia kolejnych urzędów i stanowisk w hierarchii. A potem to wszystko kostnieje i zachodzi potrzeba kolejnej "reformacji" na większą lub mniejszą skalę. Jeśli "reformatorzy" sami zaczynają wprowadzać kolejny system, to sytuacja się znowu powtarza. I znowu. I tak dalej.
Kler musi z czegoś żyć, a normalnej pracy się nie podejmie. Ponieważ nie umie szyć namiotów, musi jakoś zabezpieczyć sobie wpływy. Najczęściej robi to poprzez nauczanie o obowiązku płacenia dziesięciny albo dokonuje innych manipulacji po to, żeby owce na niego łożyły. Oczywiście, całkowicie dobrowolne łożenie na autentycznego pasterza jest rzeczą jak najbardziej biblijną, ale prawdziwy pasterz nigdy nie zginie z głodu, bo owce same przyjdą do niego z własną wełną i mlekiem. Ale któryż "mentalnie duchowny" chciałby ocierać się o ubóstwo?
Kler ma taką zasadę, że nie wolno "ruszać swoich". Czyli popieramy się nawzajem wobec naszych owiec i przenigdy nie podkopujemy nawzajem swojego urzędowego autorytetu - bez względu na to, czy ktoś z naszej warstwy grzeszy (bardziej lub mniej jawnie) czy głosi fałszywe nauki. Zasada Pawłowa, żeby starszych napominać wobec wszystkich, aby inni się bali [I Tym. 5:20], jest kompletnie w kościołach nieznana.
Kler tak naprawdę nie liczy się ze zdaniem owiec. Najczęściej jest tak, że kandydat na "duchownego" w swojej szczerości serca myśli i mówi o sobie "sługa". Ale gdy już stanie się księdzem, pastorem czy popem, bardzo często dokonuje się w nim jakaś dziwna zmiana i z jego ust schodzi słowo "sługa", a zaczyna mówić o sobie "przywódca". No i zaczyna powoływać się na Stary Testament. Ma świadomość, że jego autorytet pochodzi z namaszczenia udzielonego mu w ramach ordynacji lub wyświęcenia i w związku z tym autorytet ten jest niepodważalny. Jakakolwiek próba podważenia takiego autorytetu kończy się wprowadzeniem w życie "dyscypliny zborowej". Czy ktoś kiedyś słyszał o tym, żeby ktokolwiek z "duchownych" zachował się jak Mojżesz (na którego się powołuje) i wycofał się z cielesnej walki o władzę, gdy jego autorytet jest zagrożony? Bo ja nie.
Można by pewnie jeszcze coś dodać, ale chyba wystarczy, żeby pokazać, po czym ja osobiście wyróżniam duchownych w rozumieniu kleru. Wiem, że jest wielu wspaniałych pasterzy, którzy jakoś funkcjonują w ramach różnych systemów, ale ich mentalność jest zupełnie inna od wyżej opisanej. Niech im Bóg błogosławi.
Itur napisał(a):
Cytuj:
Tymczasem Jezus mówiąc : "Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich." - mówi o prostej, małej, niezależnej grupie. Świadczą o tym wymienione liczby a pierwsi chrześcijanie spotykali się po domach i tam były ich zbory.
Ale przezciez to nie jest wskazowka co do liczebnosci zborow. A 10 osob moze byc? Moze. A 11? Nie jest to tez nakaz tworzenia "malych, niezaleznych grup". A gdzie sie pierwsi chrzescijanie mieli spotykac jak nie w domach? W zydowskich synagogach mieli sobie robic nabozenstwa? Albo wynajmowac swietlice w centrum Jerozolimy?

No nie, zbór raczej nie musi składać się z 3 osób. Nie ma nakazu tworzenia małych albo dużych grup. Chodzi o to, żeby były zdrowe. Problem praktyczny jest taki, że duże wspólnoty mają tendencje do rozbudowywania jakiegoś systemu, żeby ogarnąć duszpastersko duże liczby osób, a małe wspólnoty mają tendencje do izolacji, "jedynie słuszności" (a nawet sekciarstwa) i apodyktycznych rządów swoich liderów. Dzisiaj mamy jeszcze "presję na liczby", co często powoduje stawianie na ilość zamiast na jakość. Być może większa liczba małych, niezależnych zborów współpracujących ze sobą na partnerskich zasadach byłaby lepsza od kilku shierarchizowanych denominacji. A podczas ewentualnych prześladowań i tak wszystko pójdzie w kierunku małych zborów. Ale to już jest rozmowa na wątek o strukturze zboru, założony już przez Michała.