T.S.CHRISTWEAPON napisał(a):
Mam pytanie do sióstr: Jestem kawalerem i słyszałem że nawet w chrześcijańskim małżeństwie zdarzają się tzw. fochy, dąsy i ''ciche dni'', a jeden pastor mi opowiadał że jak jego żonie skaczą hormony, to lepiej do niej bez ''zbroi'' i ochraniaczy nie podchodź.

Zastanawiam się czy te wszystkie zmiany nastroju nie powinny się znaleźć dawno przybite do krzyża?
Jako siostra, spróbuje odpowiedzieć. Kluczowe słowo w Twoim pytaniu to chyba "dawno". Nie wiem jak "dawno" masz w tym konkretnym przypadku na myśli. Na pewno te humory i złości powinny zostać przybite do krzyża, to fakt. Tylko właśnie ... jak szybko?
Walka z nasza starą naturą to proces rozłożony na lata. Ja też miewałam takie humory i złości i ewidentnie były one często wynikiem skoków hormonalnych ale traktowałam je po prostu jak zło, jak coś do gruntownej przemiany. Skoro Pan Jezus daje wolność i wyprowadza z więzienia - to i z więzienia hormonów. I powoli to się zmieniało. Im więcej się o to modliłam, tym bardziej się zmieniało. Jednak są sytuacje wyjątkowe czy ekstremalne, które czasem przerastają nas (kobiety) z powodu wielkich obciążeń. Np. stan po porodzie, który każda kobieta znosi inaczej - jedna może całkiem dobrze a inna fatalnie. Może to być totalne rozbicie i jeden wielki płacz albo lęk. To jest potężne działanie chemii w organizmie, czasem być może zaburzone. I tu jest wielka rola męża - we współczuciu, zrozumieniu, ogarnięciu żony miłością i wszelką pomocą a przede wszystkim modlitwą wstawienniczą. To jest jak plaster miodu, jak oliwa na rany i wówczas taki stan mija naprawdę o wiele szybciej. Nie jest to moment pouczania, szturchania, stawiania do pionu i wzywania do pokuty (niestety takie horrory się zdarzają).
Znam takie świadectwo pewnej zony, która będąc młodą mężatką miała poważne zaburzenia hormonalne. Tak zwyczajnie, na co dzień. Jej mąż, będąc bardzo cierpliwym i troskliwym mężem starał się traktować ją z wyrozumiałością a równocześnie ona, będąc świadoma złości i gniewu, jaki wylewała na niego, ciągle go przepraszała. Przede wszystkim jednak wołała do Pana i przychodziła go Niego w uniżeniu. I po kilku miesiącach to się zaczęło zmieniać, mimo, że jej stan zdrowotny nie ulegał poprawie. Aż wreszcie nadszedł dzień, kiedy mogła powiedzieć świadectwo.
Myślę sobie, że jak ktoś jest pastorem i ma żonę, to pewne bardzo podstawowe przemiany taka para powinna mieć za sobą, jeśli podejmują się służby. Inaczej takie fochy i złości będą po prostu punktem zaczepienia dla złego.