Też przeszłam taki kryzys...Byłam gościem w wielu zborach. W każdym większym mieście, w którym byłam, napotykałam na pewien schemat: dwa zbory, podzielone w wyniku jakiejś niezgody , których członkowie zwalczają się wzajemnie. A każdy gada o Bożej miłości...Szczerze mówiąc nie miałam wtedy najmniejszej ochoty przyłączaćsię ani do jednego, ani do drugiego zboru...
Poza tym spora część tych zborów kręciła się wokół pieniędzy i sposobów ich zdobywania( "Boże biznesy", "Boże fimry", "Boży biznesmeni"...). To było męczące słuchać kolejnego kazania, gdzie ludzie dziękowali za nowy model jakiegoś samochodu, który właśnie kupił brat X.
Z drugiej strony bez relacji z wierzącymi zatracałam sens mojego chrześcijaństwa. W końcu zdecydowaam się na spotkania z pewną grupą chrześcijan. Może nie do końca odpowiada mi to, co się dzieje w tej społeczności, no ale najważniejsze jest , że są to ludzie zbawieni, fundamenty są dobre. Jeśli chodzi o resztę- modlę się...
Czasem zmuszam się wręcz, żeby pójść na spotkanie. Nigdy nie żałowałam, że się zmusiłam.
Czemu się z nimi spotykam...? Bo to jest okazkja, żeby się razem modlić, rozważać Słowo, uczestniczyć w Wieczerzy Pańskiej...W świecie mam tylko znajomych niewierzących. To zupełnie "inna inszość"
Mogę się komuś przydać, albo ktoś może mi pomóc, pogadać, albo cokolwiek innego.
Nie czekam już na "wielkie rzeczy" i "znaki"( tak, jak kiedyś), ale jestem otwarta i na takie przejawy Bożej mocy. Jednakże nie zabiegam o to.
Poza tym mam okazję uczestniczyć w ewangelizacji( w pojednkę to raczje jest trudne!), śpiewać dl Pana...
Tak więc kościół jest mi potrzebny, a i chyba mnie tam trochę potrzebują...
Pytać o sens nie ma sensu

Tak, to wszystko waściwie byoby pozbawione sensu, wszak wszyscy umrzemy(no, chyba że Pan nas wcześniej zabierze

)