ani_isza napisał(a):
No Wieczerza i agapa wydaje się taką naturalną sprawą, jak odrodzeni się schodzą.
Nie zawsze zejściu się kościoła towarzyszy agapa. Są jeszcze inne formy wspólnotowej aktywności, jak nabożeństwa, grupy domowe lub zejście się "na herbatkę".
ani_isza napisał(a):
To moze należało by zacząć od tego w jakim celu oni się w ogóle schodzą, jeśli są zbieraniną wolnych elektronów, dopiero zaczynają zmieniać myślenie w temacie "czym i jak" jest kościół. Wyłania się to w trakcie, po jakimś czasie ich spotkań, ktoś się w między czasie reflektuje, że ona tak nie lubi - trzeba mu dać wolność. A on nadal traktuje mentalnie kościół jak bar, gdzie może "sobie przychodzić", tak jak do tej pory. W takim sensie to każdy jedzie na tym samym wózku: czy instytucjonalne wspólnoty, które się reflektują, czy małe [domowe]. Dzięki JHWH zawsze można zrezygnować ze złych nawyków, pokutować i szukać zrozumienia sprawy jeśli jest grupa z tak wolą.
Każdy nowy człowiek przychodzi najpierw po to, żeby się "rozejrzeć" - to nie jest żaden problem według mnie. Przychodzi, bierze i wychodzi. Wspólnota daje, bo jest świadoma, że lepiej jest dawać niż brać. Najczęściej jest tak, że gość po jakimś czasie albo się chce przyłączyć do wspólnoty, albo idzie sobie gdzieś indziej, bo mu "nie pasuje". Przypomniało mi się właśnie, że dawno temu, kiedy chodziliśmy do zboru już jakiś czas jako "goście", przyszedł do nas pastor i zadał nam pytanie, jakie są nasze plany w stosunku do zboru. Zadaliśmy kilka pytań, wyjaśniliśmy sobie kilka wątpliwości i przyłączyliśmy się. Uważam, że to było ze strony pastora właściwe posunięcie. To nie był kościół domowy, więc gościom łatwiej się było "schować w ostatniej ławce". W kościele domowym to jest niemożliwe - i bardzo dobrze. Tak było we wczesnym Kościele, gdzie nie było możliwości "obijania się" i przychodzenia do wspólnoty jak do "baru" lub "hipermarketu".
"Cóż więc pozostaje, bracia? Kiedy się razem zbieracie, ma każdy z was [hekastos] już to dar śpiewania hymnów, już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar języków, albo wyjaśniania: wszystko niech służy zbudowaniu" [I Kor. 14:26 BT]Niedawno Elendil słusznie zwrócił mi uwagę, że w oryginale jest "każdy z was", a nie "jeden z was" (jak w BW). Czyli jeśli "gość" przychodzi jak do "baru", a nie jest człowiekiem nieodrodzonym lub dopiero niemowlęciem w wierze, to można się od niego spodziewać, żeby coś dawał. Jeśli nie jest w stanie, to powinien to powiedzieć, bo znaczyłoby to, że ma jakiś problem z Duchem Świętym, który "w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi" [I Kor. 12:7]. A to może być powód do troski Kościoła - ale "chory" powinien przyznać, że ma problem i że wymaga troski. Obojętność na potrzeby innych jest przejawem złego stanu ducha. Być może przydałoby się nauczanie na ten temat w kościele w obecności takich "gości" (rym niezamierzony).
ani_isza napisał(a):
Zastanawiam się właśnie nad takimi powszechnymi dziś realiami, w których też trudno gospodarzom [zdeklarowanej wspólnocie], bo sami są w sytuacji odkręcania swojego myślenia, a "gościowatość" gościa krzyczy o demokrację w traktowaniu i krzywdzić go nie można, bo on jest w Ciele Chrystusa-więc ma swoje prawa
Obowiązki też ma jako członek Ciała Powszechnego posiadający Ducha Świętego. O tym powyżej. Problem polega bardziej na tym, w jaki sposób go o tym uświadomić. Byłbym przeciwny działaniom o charakterze represyjnym (ponieważ wspólnota lokalna nie ma do tego mandatu). Moim zdaniem powinny być one nauczająco - zachęcająco - pytające, że się tak wyrażę.
ani_isza napisał(a):
A skoro celem kościoła jako Ciala teraz na ziemi jest jego lokalność [a nawet domowość], to każdy teoretycznie [pomijając sytuacje wyjątkowe] powinien mieć miejsce gdzie będzie miał tę wspólnotę stołu ze "swoimi" [oraz możliwość Wieczerzy i agapy]. Jak jest odsunięty bo wykluczony, to ma się upamiętać, a jak nie, to nie ma o czym mówić, a wynikający z tego smutek ma być także ku upamiętaniu. A jak ma sytuację wyjątkową [samotność, której nie wybierał, bo mu się wspólnota rozwaliła, a żyje w przejrzystości], to się go przygarnia do siebie, w ramach braterskiej troski i miłości. A nie, że normą jest że ktoś będzie łaził po barach w ramach "demokratycznego" [mistycznego udziału w Ciele] i praktycznego korzystania z dobra wspólnego.
Ja rozumiem Twoją troskę. Chodzi o to, żeby się nie gorszyć, jeśli de facto nie ma powodu, żeby nie stwarzac presji nie przystającej do owocu Ducha, którym jest m.in. miłość, pokój długocierpliwość i wstrzemięźliwość. "Porządki" trzeba robić z głową. I modlić się, żeby przy okazji krzywdy nikomu nie zrobić.
ani_isza napisał(a):
Może to i katolickie myślenie, a może i socjalistyczne? A może konsumpcyjne - wynikające z egocentryzmu? Ale nie ma wiele wspólnego z biblijnością. I jest nienormalne, uciążliwe. Dlatego zastanawiam się nad takimi sytuacjami. A tu jednak ma prawo. Bo jest w Ciele Chrystusa. Ale nie jest, bo z nikim nie jest tym kościołem praktycznie. Ale ma prawo. I normalnie, ja już głupia się czuję od tego.
Inni mają prawo uświadomić takiego "gościa" o tym, że z samego tytułu posiadania Ducha Świętego ma również oprócz praw pewne obowiązki. Na przykład wspólnota ma prawo zapytać go: "Czym nas dzisiaj zbudujesz?". A jeśli po iluś tam "wizytach" gość nie ma czym budować, to jest powód zapytać, co się dzieje. Nie jest to napomnienie, tylko pytanie. Zadane z troską i w miłości. Bo jeśli miałoby być z intencją zrzucenia z siebie niewygodnego ciężaru, to pytający chyba miałby jakiś problem.
ani_isza napisał(a):
Ale przemyślą ci, którzy zmieniają myślenie idąc w tym "do przodu", a nie ci, którzy wskoczyli innym na plecy i nie dadzą się ściągnąć, bo tak jest im wygodniej. A słabszymi są w praktyce ci, którzy skutecznie kreują swoją słabość, pokrzywdzenie przez los i innych, od lat pokutuje u nich niezmienione myślenie, a nie szukają zmiany, wręcz bronią się przed nią przeciągając na swoją stronę kogo się da, żeby nie dopuszczać do zmian myślenia i funkcjonowania wspólnot z jakich korzystają. A Wieczerza i agapa, to tylko sprawy w jakich widać najwyraźniej tę farsę. Przed którą nie można się obronić, bo będąc w Ciele Chrystusa mają swoje prawa.
Myślę, że dobre nauczanie na temat kościoła powinno być skuteczne. Jeśli ktoś przychodzi do nas, aby słuchać nauczania, to nauczający ma prawo zapytać, co słuchacze zrobili z nauczaniem, które słyszeli. Bo nauczanie nie jest po to, żeby sobie posłuchać i pójść do domu. Słowo Boże potrafi oddzielić duszę od ducha, jest żywe i skuteczne i ostrzejsze niż miecz obosieczny. Jeśli już ktoś przychodzi i słucha nauczania, to mamy prawo zakładać, że przychodzi po to, żeby się uczyć. A jeśli tak, to od czasu do czasu mamy prawo sprawdzić, czego się nauczył i jak wprowadza to w życie.
ani_isza napisał(a):
Może stworzyć takie sierocińce, gdzie ci, którzy czują do tego misję będą stwarzali takie humanitarne sanatoria dla innych, może nawet odpłatne. Sanatoria, nie szpitale [bo w szpitalu trzeba uznać diagnozę i poddać się leczeniu, co jest procesem ciągłym jak uświęcanie]. Tylko wydaje mi sie, że takimi sanatoriami to już są instytucjonalne placówki kościelne z pastorem na etacie. Więc nadal kanał.
Nie, to nie jest tak, jak w szkołach, w których uczeń "ma prawo", ale nie ma obowiązków. Podkreślam słowo "uczeń". Kościół to przecież nie tylko szpital i bar, ale także szkoła:
"Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata" [Mat. 28:19-20]
O ile "gość" może nie dać mandatu do napominania go w sprawie grzechu, bo nie przyłączył się do wspólnoty, to jako uczeń korzystający z jej nauczania ma prawo usłyszeć pytanie "Co zrobiłeś z tym, czego się nauczyłeś i jak się to przekłada na Twoje życie?" Ewentualnie: "Dlaczego nie widać efektów nauczania, które słyszysz? Jaki jest problem?"