Wiśnia napisał(a):
I co ma zrobić kobieta, dla której nie znalazł się kandydat? Męczy mnie trochę presja wyjścia za mąż. Obserwuję, ile "zabiegów" stosują kobiety, także chrześcijanki, żeby do tego doprowadzić. Łatwo w tych zabiegach wykroczyć poza Bożą wolę. Nie wiem czy poza Rut można wskazać jakiś biblijny przykład "zdobywania" męża
No i z powodu dysproporcji płci w populacji chrześcijan jest ileś tam kobiet niechronionych autorytetem mężczyzny, zdanych na Boga i przyjaciół. I Bóg troszczy się o nie. Szkoda tylko, że przez ludzi bywają marginalizowane. Doświadczyłam tego, że młodsze ode mnie zamężne kobiety traktowały mnie protekcjonalnie tylko dlatego, że nie mam męża i w sumie nigdy nie byłam w poważnym związku. (Na szczęście to pojedyncze przypadki!) Zamiast rozpaczać z powodu niemożności realizacji biblijnego zalecenia dla kobiet, wolę postawę wdzięczności: cieszyć się tym, co mam, rozwijać się, kształcić, pracować i dawać, co mogę. Chociaż nie sądzę, żebym miała charyzmat bezżeństwa.
Współczuję Ci, Wiśnio. Nie bardzo widzę jakieś biblijne zalecenie dla wszystkich kobiet, żeby koniecznie wychodziły za mąż. Jest o tym napisane w kilku miejscach pod konkretnymi warunkami. Ale absolutnego nakazu nie ma. A nawet jest napisane, żeby nie szukać na siłę męża lub żony w przypadku, gdy ktoś jest stanu wolnego [I Kor. 7:27]. To się może skończyć katastrofą na własne życzenie.
Wiśnia napisał(a):
W poprzednim poście napisałam, że zdarzyło się, że kobieta nauczała w moim zborze. Asekuracyjnie tak napisałam, bo chodziło o mnie.
Pokutuj, siostro. Nieposłuszeństwo jest nieposłuszeństwem i trzeba je nazwać po imieniu.
Wiśnia napisał(a):
Był to epizod kilkumiesięczny, kiedy w czasie kryzysu we wspólnocie czułam się wyraźnie pobudzona przez Boga do mówienia ludziom o pewnych prawdach z Nowego Testamentu, które przyćmiły się przez lata głoszenia w naszym zborze Ewangelii Sukcesu. Czułam, że powinnam przypominać im, do czego jesteśmy powołani jako Kościół: "O tym, co w górze myślcie" albo "ale idąc wśród trosk, bogactw i rozkoszy życia, ulegają przyduszeniu i nie dochodzą do dojrzałości". Rozmawiałam najpierw z pastorem, on zadecydował o kilkumiesięcznym okresie odczekania, kiedy w kilka osób modliliśmy się i rozmawialiśmy o tych rzeczach. Ja w tamtym okresie z bólem serca odrywałam się od Biblii, czytanie jej było dla mnie jak uczta najlepszych smakołyków. Zaczęłam przemawiać, wygłosiłam kilka kazań na przestrzeni około pół roku, wiele osób było zbudowanych, doświadczałam też kompatybilności z pastorem, który miał wtedy naprawdę trudny czas. Wyglądało to tak na przykład, że przyssana do Biblii siedziałam pół soboty i robiłam notatki, a on w niedzielę rano dzwonił, że bardzo źle się czuł przez cały weekend i czy jestem w stanie coś powiedzieć na nabożeństwie. A ja miałam gotowe kazanie w tym momencie. Rozpoznawaliśmy w tym prowadzenie Ducha Świętego, który dał pastorowi wsparcie w okresie depresji.
Szczerze mówiąc, nie mogę zobaczyć prowadzenia Ducha Świętego tam, gdzie zachodzi nieposłuszeństwo Słowu, które On sam natchnął. To bardzo piękne, że karmisz się Słowem Bożym i że Ci smakuje. Możesz mieć nawet poznanie Słowa lepsze niż wielu braci w otoczeniu. Ale to nadal nikogo nie uprawnia, żeby Cię wpuszczać za kazalnicę - autorytet przywódczy i nauczycielski w Kościele należy do mężczyzn, ponieważ tak zostaliśmy stworzeni. Kompatybilność z pastorem pozwalającym na takie ekscesy również nie jest żadnym usprawiedliwieniem nieposłuszeństwa Słowu. Czy jest gdzieś napisane, że zawsze musi być kazanie podczas nabożeństwa? Bo mnie się zdaje, że samo takie stawianie sprawy jest efektem "liturgicznego myślenia", że jak się wyjmie jeden element z nabożeństwa, to Pan Bóg sobie już nie poradzi. Zastanawiam się, czy Twój pastor miał kazania dlatego, że powinien to robić w każdą niedzielę, czy dlatego, że Bóg miał coś konkretnego do przekazania Waszemu kościołowi - niestety, częstym przypadkiem jest opcja numer 1, wynikająca z poczucia obowiązku profesjonalisty zamiast ze słuchania głosu Bożego.
Wiśnia napisał(a):
Nie zamierzam obalać Biblii, wręcz przeciwnie - tylko pozwolić sobie na przypuszczenie, że być może w pewnych kryzysowych okolicznościach Bóg może wysłać za kazalnicę kobietę.
Proszę, nie poczuj się dotknięta tym porównaniem, bo to nic personalnego, ale aż ciśnie mi się na klawiaturę. Otóż Bóg może użyć w pewnych kryzysowych okolicznościach nawet oślicy, jeśli uzna to za stosowne. Nawet już raz to zrobił. Wydaje mi się jednak, że czasem nadajemy sytuacjom rangę kryzysowych i tym usprawiedliwiamy wymyślanie własnych rozwiązań sprzecznych z wolą Bożą objawioną w Biblii. Kryzysowe sytuacje mogą być takie, że na przykład wszyscy mężczyźni ze zboru zostaną uwięzieni w ramach prześladowań i żywcem nie będzie komu stanąć za kazalnicą - to byłby wyjątek, a i tak należałoby się Pana bardzo pytać w modlitwie, czy On to za wyjątek uznaje i czy kobietę posyła tam, gdzie nie jest jej miejsce.
Wiśnia napisał(a):
Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy to w ogóle był dar nauczania, czy raczej napomnienia lub innego rodzaju działanie Ducha Świętego, na które trudno mi w tym momencie znaleźć nowotestamentową kategorię. Nie mam w planach robienia kariery jako nauczyciel Słowa Bożego, raczej czuję silną potrzebę ciągłego douczania się. Nauczycielem jestem w pracy dla moich uczniów
Chwała Bogu, że nie masz w planach kariery polegającej na ciągłym nieposłuszeństwie Słowu Bożemu. Myślę, że całe niebo odetchnęło z ulgą (bez urazy, trochę dystansu do własnej osoby nie zaszkodzi).
Nowotestamentową kategorię dla "daru nauczania dla kobiet" widzimy w słowach Pawła "nie pozwalam", wypowiedzianych pod natchnieniem Ducha Świętego [I Tym. 2:12]. Silna potrzeba douczania się jest jak najbardziej zalecana dla pań, co czytamy w wersecie poprzednim.
Duch Święty może zadziałać przez kogokolwiek w kościele, ale sam sobie raczej nie przeczy - właśnie dlatego Słowem Bożym możemy testować, czy dane nauki lub praktyki są zwiedzeniem, czy nie. I cieszę się bardzo, że Cię tutaj Pan Bóg przyprowadził w ramach testowania. Moja żona ma poznanie Słowa lepsze niż wielu braci, których znam. Jest jeszcze inna siostra w naszej społeczności, która takowe posiada. Ale żadnej z nich do głowy by nie przyszło, żeby egzekwować autorytet nauczycielski w Kościele wobec braci. Nie jest to ani biblijne, ani konieczne, ani zdrowe dla społeczności.
Mam nadzieję, że nie poczułaś się urażona, "żem tu i ówdzie nieco śmielej napisał". Lekarstwa bywają trochę gorzkie, ale w sumie wychodzą na zdrowie.
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Wawelski