Stary Żyd, fabrykant win, leży na łożu śmierci otoczony rodziną i szepcze:
— Teraz przekażę wam tajemnicę produkcji win. Należy wziąć zleżałych śliwek, albo gruszek ulęgałek, albo obitych jabłek, albo...
Przerywa mu syn:
— Tate, ja słyszałem, że wino robi się z winogron!
— Też można...
Pewien mieszkaniec Homla, przemysłowiec, jechał w podróż handlową do Warszawy. Zatrzymał się w małym miasteczku, banku nie ma, hotel lichy. A miał on 30 tysięcy rubli, bo to było za carskich czasów. Myśli sobie: pójdę do swojego przywódcy duchowego, akurat był tam rabin, pójdę, może u niego te 30 tysięcy rubli zdeponuję. Poszedł, a rabin mówi:
— Słucham cię?
— Rebe, ja chciałbym u ciebie zdeponować trzydzieści tysięcy rubli...
Ale rabin na to:
— Nie, kochany, tak to nie ma. Musimy mieć świadków.
Rabin zawołał dwóch najzacniejszych ludzi w mieście i mówi:
— Słuchajcie, ten oto przemysłowiec z Homla chce u mnie zdeponować 30 tysięcy rubli.
W obecności świadków rabin wziął od niego te pieniądze, schował, a uspokojony właściciel poszedł do hotelu. Rano przychodzi do rabina i mówi:
— Dzień dobry, poproszę moje trzydzieści tysięcy rubli.
— Jakie 30 tysięcy rubli, oszuście jeden — oburzył się rabin.
— No jakże, przecież tu dwóch najzacniejszych ludzi w tym mieście było świadkami, jak ci dawałem te pieniądze...
Rabin mówi:
— Zaraz, kochany!
Wezwał tych dwóch szlachetnych mężczyzn i mówi:
— Ten oto przemysłowiec z Homla, twierdzi, że zostawił u mnie 30 tysięcy rubli.
— Jakie 30 tysięcy? — zdziwili się zacni i wyszli.
Wtedy Rabin wyjął pieniądze, 30 tysięcy rubli, wręcza mu i mówi:
— Masz.
— Boże! — krzyczy przemysłowiec — przecież ja mogłem całkowicie umrzeć na zawał serca.
— To nie o to chodzi — mówi rabin — ja ci chciałem pokazać z kim ja muszę pracować...
Żółtko udaje się po poradę do znanego specjalisty. Po konsultacji wręcza lekarzowi dwadzieścia złotych.
— Przepraszam pana, ale należy się więcej.
— Och, mój Boże, nie wiedziałem i mam przy sobie tylko dwadzieścia złotych.
— Dobrze, ale na przyszłość niech pan pamięta, że wizyta u mnie kosztuje pięćdziesiąt złotych.
— Pięćdziesiąt? A mnie mówiono, że trzydzieści.
Okres międzywojenny. Północ. Ulica Bielańska. Kon spotyka Łabędzia.
— Co robisz tutaj o tej porze?
— Wracam od bankiera Aprikozenkranca. Jego córka zaręczyła się. Z tej okazji wydał wspaniałe przyjęcie. Jakie menu! Jaka zastawa! Nakrycia jakie — samo srebro, a łyżeczki deserowe ze szczerego złota!
— Pokaż!
W pewnym miasteczku rabin zwołał zamożniejszych Żydów do synagogi i zwraca się do nich, żeby się złożyli na remont świątyni.
— Patrzcie, jak nasza światynia wygląda: szyby stłuczone, ściany odrapane, podłoga brudna i zniszczona, gorzej niż w bajzlu...
Głos z sali:
— O właśnie...
— Panie Kon, co to ma znaczyć: „O właśnie..?” — pyta oburzony rabin
— Przypomniałem sobie, gdzie zostawiłem kalosze..
_________________ Mat 6;33
|