www.ulicaprosta.net

Forum przy Ulicy Prostej
Teraz jest Pt lis 01, 2024 12:13 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 18 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 4:21 pm 
Witajcie!

Byłem jakiś czas nieobecny, pewnie niektórzy z Was zauważyli. Dużo się zmieniło, poniżej trochę (raczej osobistych) przemyśleń. Osoby, które nie mają ochoty pomóc w rozwiązaniu moich dylematów, wesprzeć przemyśleniami, doświadczeniem, a chcące tylko złośliwie skomentować to, co napisałem proszę na priv. Jeśli nie macie niczego do powiedzenia, oszczędźcie mi proszę kąśliwych uwag.

Pytanie brzmi: co poradzić kiedy zupełnie odeszła i wiara, i nadzieja, i miłość. Kiedy nie ma się już ochoty, ani siły, aby szukać, pytać, kiedy poddało się na wszystkich frontach i wszystko co kiedyś miało wartość: Bóg, służba, wieczność, Prawda, te wszystkie rzeczy, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Co zrobić z bezsilnością, ogromnym żalem, który wypełnia serce i smutkiem graniczącym z niechęcią do życia..?

Dlaczego jestem w miejscu, w którym jestem, poniżej (trochę przemyśleń i jeszcze kilka pytań, jako komentarz do pewnego wątku):

SzS napisał(a):
Smoku Wawelski a skąd jest nasze poczucie wartości moralnych jak np. sprawiedliwość? Czy nie od Boga?
W takim razie skąd również taka rozbieżność pomiędzy ludzką a bożą sprawiedliwością.


Smok odpowiada:

Smok napisał(a):
Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, ale daleko nam do Oryginału, którego myśli są ponad naszymi jak niebo ponad ziemią [Iz. 55:9]. Dlatego należy stosować to, co jesteśmy w stanie pojąć i przyjąć to, czego nie jesteśmy w stanie pojąć. I nie mylić jednego z drugim.


Pofilozofujmy nieco:

Smoku, ta podstawowa prawda biblijna, że Boże myśli nie są naszymi myślami, a Jego drogi ponad naszymi stawia człowieka przed jasnym i oczywistym wyborem: akceptujesz Boga wraz z Jego atrybutami, dziełami itd., albo nie. Nie musisz ich rozumieć. Jednak w praktyce nie jest to taka prosta sprawa: każdy ma inne poznanie Najwyższego, inne życie (historię), inny charakter... Bóg każdemu z nas objawia się w specyficzny (czasami zupełnie odmienny) sposób. Więc jakiego Boga mamy akceptować? Takiego jakim Go znamy? Chyba prawda. Prawda też, że pewne nasze drogi muszą się schodzić z Bożymi, bo pewnego stopnia poznanie jest nam potrzebne do owocnego chrześcijańskiego życia. Konieczność (wymóg) ze strony B. bezrozumnego przyjmowania spraw takimi jakimi się mają nasuwa poważną wątpliwość: Bóg nas kocha, jednak nie powinniśmy zadawać zbyt wielu pytań (kto wie na ile możemy sobie pozwolić?), więc co to za miłość? Poza tym jeśli pytamy o to, co faktycznie niezbędne, a odpowiedzi brak? To gdzie jest ten, co mówi, że kocha?

Zgodzicie się więc pewnie, że podstawy muszą być oczywiste dla wszystkich, praktyczne chrześcijaństwo musi być poparte dogmatami, inaczej się nie da. Czyli Bóg powinien obficie nas wyposażać w łaskę poznania, prowadzenia i tego typu sprawy...

Jeśli jesteśmy raczej mało dociekliwi wystarczy nam to, co słyszymy z kazalnicy albo od naszych duchowych autorytetów. Proste prawdy, jasno (powiedzmy) wyłożone trafiają do naszych serc i jesteśmy spokojniejsi o naszą przyszłość i nasze zbawienie.

Jeśli jednak lubimy wnikać, rozważać, dociekać, zastanawiać się (nie ma tu niczyjej winy - ot, taka nasza natura)... Potrzebujemy wtedy kogoś kto mógłby nas poprowadzić, rozsądnie kierujemy się w stronę jedynego autorytetu jaki powinien nam przyświecać - samego Boga (Jezusa). U Niego zaczynamy szukać rozwiązań i odpowiedzi. Poszukując Prawdy albo ją znajdujemy, albo nie. Zaczynamy wzrastać i nabierać coraz silniejszych przekonań do objawionych prawd, albo coraz bardziej się gubić, bo pytań coraz więcej, a odpowiedzi mniej lub w ogóle... Czy powinniśmy wykazywać nieograniczone uniżenie i pokorę wobec Boga i Bożych dzieł pomimo, że prawie cały Jego obraz jaki mamy, jaki nabyliśmy, nasze doświadczenie Boga kłóci się z naszym pojęciem moralności, zdrowym rozsądkiem, poza tym ostatecznie coraz bardziej przestajemy być pewni tych najmniejszych z Prawd, co skutecznie uniemożliwia nam jakiekolwiek wysiłki w zbliżeniu się do Boga, nie mówiąc o właściwym zrozumieniu? Akceptować to? Pokornie? Bo Jego drogi są ponad naszymi..? Jak długo?

Sam jako wielką niesprawiedliwość odbieram to, kiedy człowiek znajduje się na granicy i jest bliski odrzucenia istnienia Boga (bo wieloletnie poszukiwania doprowadziły go do jeszcze większej pustki i większego zamieszania niż na początku), a wciąż nie otrzymuje pomocy i Bożego wsparcia. Są próby, których nikt nie jest w stanie udźwignąć... Znalazłem się na takiej granicy, być może trochę poza nią... Powiedzcie mi, jeśli potraficie (Smoku, inni): czy jeśli odrzucam Boga bo w wyniku moich (umówmy się, że szczerych) poszukiwań nie potrafię pogodzić się i żyć z obrazem Boga jaki mam, to trafię do piekła, czy mi się raczej, hm... upiecze? Czy jestem winien mojego obecnego stanu, chociaż wcale a wcale mi się on nie podoba i wcale to, a wcale nie sprawia mi przyjemności, i nie chciałem do niego dopuścić? Kto jest przyczyną naszych błądzeń, złudzeń, wątpliwości? Czy nie obiecano nam wsparcia, kiedy będziemy tego potrzebować? Czy my powinniśmy ponieść karę za to, że zostaliśmy oszukani (jeśli tak się stało)? Przecież nikt nie daje się oszukiwać świadomie... Czyli jeśli człowiek upada na głębokie dno, pomimo swoich szczerych chęci i wysiłków, czyli nie jest to dno przez niego upragnione, to dlaczego tak się dzieje? Czy nie jest tak dlatego, że taka była wola Boga, albo Bóg odwrócił od tego człowieka swoje oblicze? Przekonajcie mnie do tego, że Bóg nie ma prawa tak zrobić, że nie opuści swojej owcy (tak, tak - tej, która wpadła do dołu, a on obiecał ją jednak wyciągnąć), bo jest już najzwyczajniej za późno i owca odpadła od łaski (chociaż sama nie wie jak i kiedy mogło to się stać). Przecież Ten, którego drogi, itd. może nas wykreślić z księgi życia bez wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych...

Nie potrafię dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, pomijać milczeniem spraw, których nie rozumiem, a które nie pozwalają mi zasnąć. Robiłem co mogłem (wiem o tym), żeby kochać Boga takim jakim dał mi się poznać: suwerennego, któremu nie ma równych... Jednak dzisiaj widzę tylko z jednej strony Tego, który posłał swojego Syna na krzyż za nasze grzechy, z drugiej pozostawiającego ludzi w cierpieniu samym sobie (w obliczu gasnącej nadziei, w morzu niepowodzeń i milczeniu ze strony nieba wiara zostaje wystawiona na poważną probę - niektórzy pewnie o tym wiedzą). Czułość i miłość, zapewnienie o trosce, a jednak brak wyrazów tej troski w codziennym (naszym!) życiu... Bóg porzuca swoje owce i pozwala im paść się na obcych, nieprzyjaznych i zatrutych pastwiskach...

Ale czy naprawdę porzuca? Może ma plan, w końcu Jego drogi są ponad naszymi, a Jego myśli... Jednak kiedy z nową nadzieją zaczynam się rozglądać się i szukać przykładów w życiu innych ludzi na to, że jednak jest tam w górze Ktoś, kto chce otoczyć na swoją opieką okazuje się, że nikt nie ma mi niczego przekonującego do powiedzenia. Oprócz (wybaczcie) kilku frazesów...

Wyjaśnijcie mi proszę, jak dziecku: dlaczego Bóg pozwala na to, żeby jego dzieci cierpiały, czasami nawet na to, żeby przekroczyły granicę? Po co nawrócenia, prowadzenia, poznanie, rozbudzanie nadziei, próby, jak i tak nadchodzi ta ostatnia, której już nie potrafimy sprostać - zakładając, że to próba, chociaż raczej nasuwa mi się to, że Bożą wolą jest stan w jakim się niektórzy z nas znajdują - to przecież możliwe, prawda? Bo Jego drogi... To ważne, myślę, dla każdego z nas, dlaczego szatan wykazuje więcej determinacji do tego, żeby zwodzić dzieci Boże, niż Bóg do odpowiadania na ich pytania i wspierania ich w niemocy..?

To wszystko jest takie elementarne: gdzie jest Bóg i co zamierza czynić kiedy płaczemy w modlitwach za swoimi rodzinami, bo nie wiemy jaki los spotka nas samych, bo nie mamy już wpływu na nic, pomimo wielkich, dobrych chęci..? Wiem, że ma prawo robić to wszystko, jeśli jest Stworzycielem. Ja też mam prawo nie karmić swojego kota, albo tłuc go gazetą gdy włazi na stół, a dobrze wie, że nie wolno mu tego robić. I to rozumiem (Boga, nie kota). Dlaczego jednak spotkałem Go na swojej drodze, a dzisiaj, po kilkuletnich zmaganiach zostałem zupełnie bez sił, wsparcia i nadziei? Co więcej przez te wszystkie lata nie potrafię sobie przypomnieć, żeby Bóg wyciągnął do mnie kiedykolwiek swoją pomocną dłoń...

Nie wierzę już prawie w ani jedno Słowo jakie napisano. Obraz Boga, jaki mam w wyniku moich poszukiwań i przeżyć jest tak niespójny i sprzeczny w sobie, że prowadzi mnie do oczywistej konkluzji: taki Bóg nie może istnieć. Albo: tak niezrozumiały, nieprzyjazny, wymagający (tak, bo jesteśmy tylko ludźmi) - jeśli jest, nie potrafię tego unieść, zaakceptować, za trudne to wszystko, za ciężkie, i to tak bardzo, że czasami żałuję, iż spotkało mnie to wszystko. Jeżeli, wskutek mojego pogarszającego się stanu, razem z nie zbawionymi zostanę potępiony (a pewnie tak będzie), to pozostaje mi tylko zazdrościć tym, którzy poumierają w swoich grzechach nieświadomi wszystkiego, których ominęło sporo goryczy i bólu. Bo jeśli i tak "wszyscy skończymy w zupie" na darmo nasze wysiłki, na darmo łzy i zmagania.

Co dalej?

Pozdrawiam -
M.


Góra
  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 4:43 pm 
Offline

Dołączył(a): Wt cze 21, 2005 6:51 pm
Posty: 273
Marcinie nie znam Cie i nie bede Ci wiele radzil ,ale sprobuj ,zanim calkowicie sie zniechecisz przeczytac te stare przemyslenia:

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/jk/n-spis.htm

Wez pod uwage ,ze to dzielo katolickie i sprzed wiekow ,nie patrz na nie jednak przez ten pryzmat ,ale sprobuj w nim uchwycic cos co laczy Cie z piszacym.

Nie jestes bowiem ani pierwszy ,ani ostatni ,ktory przezywa podobne zniechecenia.
Wierze ,ze ta ksiazka pozwoli Ci uchwycic inne spojrzenie na Twoje zycie.

Bede sie modlil -chcesz napisz do skrzynki.

Pozdrawiam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 5:27 pm 
Offline

Dołączył(a): Wt paź 18, 2005 6:29 pm
Posty: 818
Lokalizacja:
to wszystko nie na darmo drogi Marcinie, ani łzy ani ból, ani nawet dociekania.
Jestem raczej skłonny uwierzyć że widzisz otaczająca ciemość dookoła, ale to cię nieprzemoże i niedlatego że ja tak piszę albo że ktoś z nas taki mocny.

Pan się nie obrazi jak w sumie odrzucisz nauki ludzkie uwazane za słowo.

Hej )))

_________________
Jarek


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 5:55 pm 
Marcinie powinieneś wiedzieć że skopiuję sobie to co napisałeś by...dać do przeczytania pewnemu bratu(chyba mogę?)Po co?Bo ma niemal identyczne rozterki i pytania i wątpliwosci co Ty i co chyba prawie każdy szczery chrześcijanin kiedyś miał,bądź miał będzie.
Niech sobie przeczyta że nie jest sam.Szczególnie polecę mu jedno Twoje zdanie:
"Potrzebujemy wtedy kogoś kto mógłby nas poprowadzić, rozsądnie kierujemy się w stronę jedynego autorytetu jaki powinien nam przyświecać - samego Boga (Jezusa)."

Dobrze wybrałeś.Szukaj kołacz,kop a dokopiesz się do skały.Tak chyba wręcz trzeba i chyba nie da się inaczej.Może usłyszysz tu kilka cennych rad,może będą też "cudowne" recepty,albo nawet osądy.Ty jednak kop jak zacząłeś.Nie zostaniesz bez światła.Wiem co mówię.
Zbudowałeś mnie.

Jarku,mieszkam bardzo daleko od Ciebie.Oj daleko.Ale miło mi.Pozdrawiam Was obu.


Góra
  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 7:02 pm 
Offline

Dołączył(a): Pn maja 02, 2005 12:32 pm
Posty: 672
Czytam to, co napisałeś i chyba rozumiem...Nie ma gotowej recepty.
Cierpienie odbiera nam radość życia, stwarza pustkę, zwątpienie...Kiedy ja jestem w takim stanie, myślę sobie, co przeżywał Jezus. Młody był jeszcze, kiedy szedł na Krzyż. Nikt go nie rozumiał. Przeszedł przez niewyobrażalne cierpienie. A tak miało być...To ja jeszcze aż tak nie cierpiałam...Ale pewnie Cię to nie pocieszy. Bo już tak to jest, że nasze osobiste cierpienie wypełnia nas po brzegi i nie jesteśmy w stanie zobaczyć nic ponad to. Spróbuj spojrzeć ponad to. Mi się czasami udaje, czasem nie. Mam lepsze i gorsze dni.
Próbujesz zrozumieć Boga...oj, odradzam. Nie jesteśmy w stanie Go
zrozumieć. Ja już przestałam próbować. Oddaję mu wszystko " w ciemno" i proszę, żeby mi wybaczył, kiedy zdarzy mi się powiedzieć coś przeciw Niemu, kiedy dopadnie mnie kolejne cierpienie.

Tak naprawdę nie wiem, co powiedzieć...Pomodlę się. Trzymaj się jakoś...


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt gru 19, 2006 9:13 pm 
Offline

Dołączył(a): Cz cze 02, 2005 7:44 pm
Posty: 269
Cytuj:
Próbujesz zrozumieć Boga...oj, odradzam. Nie jesteśmy w stanie Go
zrozumieć.


A ja mam odwrotne wrażenie. Mianowicie takie, że pomóc Tobie może zrozumienie Go. Reszta na priv.

_________________
None but Jesus...


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
PostNapisane: Śr gru 20, 2006 8:59 am 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr maja 10, 2006 11:47 am
Posty: 1007
Lokalizacja: Kielce
Marcin napisał(a):
Sam jako wielką niesprawiedliwość odbieram to, kiedy człowiek znajduje się na granicy i jest bliski odrzucenia istnienia Boga (bo wieloletnie poszukiwania doprowadziły go do jeszcze większej pustki i większego zamieszania niż na początku), a wciąż nie otrzymuje pomocy i Bożego wsparcia.


Twój problem sprowadza sie do znanego mi z autopsji :wink: czyli "Gadał Dziad do Obrazu a Obraz ni razu"....
Kazdy chyba musi dojść do tego etapu w którym spotyka ścianę i:
-radykalnie odrzuca to co znał wczesniej (JA)
-przebija się przez ową scianę na "zielone pastwiska" (kto wie, może TY)

W tym czasie albo uczepisz się jeszcze bardziej owej nadziei (złudzeń?) albo je zanegujesz...
Tak czy siak zawsze następuje przewartościowanie własnych wartości, pragnień i obrazu świata...

Życze Ci serdecznie abyś jednak odnalazł tą zieloną trawkę bo to zawsze lepiej gdyby się okazało że jest BÓG i tym Bogiem jest Jezus..

Zdrówko

_________________
Bóg stworzył ludzi, Samuel Colt uczynił ich równymi.


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 20, 2006 4:20 pm 
Offline

Dołączył(a): Wt paź 18, 2005 6:29 pm
Posty: 818
Lokalizacja:
Długo się zastanawiałem co napisać odnośnie pytań które tu postawiłeś i które też przeciez znam z własnego podwórka. Gdy miałem jakieś 12-13 lat pamiętam jak powiedziałem w sercu swoim, że jak Bóg istnieje (bo słyszalem o Bogu ale nie wierzyłem), to za wszelki ból jakiego czasem doświadczałem i zło jakie widziałem to dobiorę sie kiedys mu do skóry. Dziś mimo że wiem że tym bogiem nie jest ten który jest w Niebie, ale ten który został na ziemię strącony, to też czasem nachodzi mnie rozpacz, że to jego czas aby własnie działał, zwodził i robił to coraz mocniej i intensywniej. Nie rozumiałem tego w zaden sposób, ale przyglądając się Jezusowi gdy był na ziemi i temu co mówił, to po jakimś czasie dotarło do mnie że przecież On wtedy nie przyszedł sądzić ten świat, ale przyszedł otworzyć drzwi do innego zycia i innego swiata. Przeczytałem też kiedys takie słowa, że nadejdzie czas gdy Bóg odwróci swoje oblicze od ziemi, aby ten który jest powstrzymywany mógł zcząć działać. Mowa tu oczywiście o Szatanie i tez trudno było mi pojąć: czemu? Zaś same słowa że chodzi o to że i zło ma sie w pełni objawić, nie przemiawiały do mnie, bo za mocno trzymałem się starej ludzkiej nauki o sprawiedliwości, gdzie zamiast zło tępić i wyrywac chwasty, to chwasty moga spokojnie rosnąć wraz ze Słowem, a na dodatek nie tylko rosnąć ale wywyzszać się tak ponad Słowo, że mozna zwatpić i zastanawiać się: czy aby dobrą droge wybrałem?
I znów przyglądając się Jezusowi gdy szedł na krzyż i smierć, to mozna zobaczyć że wiele osób triumfowało że Jezus został zabity. I tak jak jest napisane miecz przeszył Marię, ale także i Uczniów. Mozna by wtedy tak jak dziś uwierzyc że Boga nie ma albo nie miał serca aby złozyc w ofierze Syna. Jednak śmiercią Jezusa, Szatan także ma opieczętowany swój los, jak też i w jego smierci jest kres zycia wszystkiego co zostało stworzone przez Słowo.
Oddalając sie od szczegółów i patrząc na to co sie dzieje mozna tez dość łatwo zauważyć że dzieki temu iż zło jest objawiane, to jest to jak sito przez które ludzie podązają zgodnie z duchem który jest w nich. Poza tym
Bóg zna i zło i dobro, i to co jest czynione i objawiane nie jest z powodu Boga ale z powodu nas, ludzi, i wszystkich stworzeń, aby nikt nie mówił że nie widział, nie wiedział, nie było przepowiadane ani głoszone ani pokazywane; jak też gdy nadejdzie dzień sądu to aby nie było dla nikogo watpliwości co do spawiedliwości Boga, że pozwala na objawienie zła.

Pomijając zas to co teraz napisałem, to napiszę że dla wierzącego zawsze jest wyjście w Jezusie i tego Szatan nie jest wstanie zabrać, ani ogarnąc taka ciemnością aby On przestał świecić w sercu.

Hej )))

_________________
Jarek


Ostatnio edytowano Śr gru 20, 2006 4:21 pm przez Jarek, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 20, 2006 4:21 pm 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So cze 04, 2005 7:33 am
Posty: 585
Bracie , trzymaj sie . Więcej na : kruczak@go2.pl


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Śr gru 20, 2006 11:01 pm 
Offline

Dołączył(a): N maja 08, 2005 5:17 pm
Posty: 595
Lokalizacja: Katowice
Marcinie,zgodnie z tym,co napisał nowy ja też przechodziłem ten etap.Strasznie to bolesne i wyć się chce :cry:
Zauważyłem jednak jedno,co wydaje mi się jest jakimś wyjaśnieniem twego stanu.
Otóż bardzo dużo piszesz o Bogu a niewiele o Jezusie.
U mnie ten stan rezygnacji i zwątpienia brał się właśnie z tego,że próbowałem poznać Boga z pominięciem Jezusa.Tzn.nie chodzi mi tu o lekceważenie jego osoby czy jakieś pomniejszanie.Mam tu na myśli raczej nieświadome dobijanie się do właściwego domu ale nie do tych co trzeba drzwi.Stałem pod tym domem wiele lat i widziałem nawet przez okna cudowności przygotowane przez gospodarza.Był czas,że to mi wystarczało.Takie tam życie złudzeniami.
Rozgoryczenie bierze się stąd,że przecież tyle energi,dobrej woli,sił,chęci,zapału i zaangażowania wkładamy w to,o czym jesteśmy pewni,że Bogu na tym zależy a efekty są żadne bądź znikome.
Dopuki szukałem Boga i wyznawałem Jezusa Panem tylko ustami,a serce było daleko,doputy trwałem w takim właśnie marazmie.
To się nazywa naśladowaniem Jezusa wg.litery a nie Ducha.Potwornie to męczy.
Moje dobre chęci natrafiały na mur milczenia.Strasznie ciężko to znieść i wielu rezygnuje zamykając się na jakiekolwiek kolejne próby.
Kiedy wszystko mi się zawaliło a życie rodzinne,zawodowe,osobiste bliskie było rozpadu,kiedy myślałem że oszaleję z rozpaczy i bezsilności,kiedy nie miałem już siły,by kolejny raz sięgnąć po Biblię,pomodlić się,by zrobić cokolwiek w kierunku Boga,kiedy miałem przeciwko niemu setki zarzutów i pretensji został mi tylko Jezus.
To był Jezus nieco inny od tego jakiego znałem do tej pory.Oddzielony od teologii,dogmatów,wyobrażeń,religijności,oczekiwań,od innych wiarzących.
Został tylko ON SAM.Oddzielony od wszytkiego,co uznawałem za chrześcijaństwo.
Jemu nie mogłem nic zarzucić.Niec nie mogłem powiedzieć przeciwko komuś tak dobremu,pełnemu miłości i współczuciaMoje pretensje i żale stawiane z taką łatwością Bogu więdły i malały przed NIM.Nareszcie byłem wolny od moich wyobrażeń Boga!Nareszcie,przez cierpienie,zrobiłem się na tyle malutki,grzeszny,wyzuty ze swojej sprawiedliwości.
Uświadomiłem sobi,że uczyniłem Boga winnym wszystkiego złego w moim życiu!!!.
Wydałem na niego wyrok potępienia!Za to,że nie dał mi się znaleźć!Za to,że mi nie dawał siły być dobrym,kiedy tego bardzo chciałem!Za to,że milczał,kiedy cierpiałem.Za..,za....... całokształt!!!!!!
Potem dotarło do mnie,że w takim razie nie ma już dla mnie szansy.Przegiąłem na całej lini.Posunąłem się stanowczo za daleko.Koniec.
Wydałem na siebie wyrok śmierci i zgodziłem się z obojetnym spokojem,że mi się należy.
No ale co mam zrobić w tej sytuacji z Jezusem???Uwierał mnie on swoją miłością.Był bardzo niewygodny,bo nie pasował mi do obrazu Boga z którego osądzeniem poradziłem sobie dość łatwo.
Iiiiiii,coś w końcu pękło we mnie!!!Zrozumiałem,że to właśnie ten niewinny Jezus wziął na siebie całą moją winę,jaką sobie uświadomiłem wydając na siebie samego wyrok śmierci.Gniew Boga,za moją postawę wobec niego,spadł na Jezusa!!!A ja żyję!!!
Świat zawirował wtedy,bo zrozumiałem w końcu,po kilkunastu latach bycia chrześcijaninem,na czym polega ofiara Jezusa!!!
Długo by trzeba pisać,by opowiedzieć to,co przyszło do mojego życia wraz z pojawieniem się tam Jezusa na 100%.Zacząłem rozumieć powoli to,czego nie potrafiłem pojąć przez tyle lat.
Pan przyprowadził mnie do właściwych drzwi,w zasadzie sam nimi przecież jest.Nie tylko mnie pod tymi drzwiami postawił,ale i przez nie wpuścił do domu.To,co do tej pory widziałem przez okno,o czym mogłem tylko pomarzyć,stało się i staje nadal moim świadomym udziałem.
Przedewszystkim upadki i grzechy,które teraz też mnie dopadają,nie rujnują mojego życia,bo Pan nauczył mnie ufać w jego miłość i moc jego krwi.Pojawiła się wiara,na razie delikatna,która do tej pory przelatywała przez moje życie jak meteor.Śmig,i już nie ma.
Pojawiła się stabilizacja duchowa.Może nie taka na mur beton,ale w porównaniu do tego,co było dawniej..... :)
Marcinie?Co zrobisz z Jezusem???

_________________
adam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 23, 2006 4:29 pm 
Nic dodać, nic ujšć do tego co napisał Adam.ŁASKA!Ona pozwoliła mi wstawać z upadku,ona zmieniła i wcišż zmienia moje życie.Łaska niezasłużona do tego stopnia że bywało iż już nie chciałem jej przyjmować, bo sšdziłem że nie wolno jej nadwyrężać.Wolno i trzeba, innej drogi ku Bogu nie ma.Sam Jezus bez tego co dał, czyli łaski ,nie wiele nam pomoże, bo będzie( tak jak Adam pisał) nas tylko onieœmielał i zniechęcał do siebie swš œwiętoœciš,miłosciš.Łaska pozwala też inaczej patrzeć na siebie,na œwiat wokół, na bliŸnich,na jutro a nawet na wczoraj.Na wszystko.
Choć nie wiem czy Marcin to czyta,bo się nie wypowiada, to powiem-Marcinie ,czasem trzeba tak po prostu jeszcze raz przyjšć to co nam z łaski darowano i żyć nadziejš utkwionš w Jezusie nawet jeœli tuż za rogiem czyha na nas wróg,nawet jeœli nic nie dzieje się jakbyœmy chcieli, czy jak myœleliœmy że będzie się działo, bo ma się dziać i będzie się działo zgodnie z wolš Ojca .
Marcinie, dlatego mnie zbudowałeœ że wydaje mi się iż Pan w Twoim szczerym sercu kształtuje powoli,boleœnie rozumienie Jego woli względem Ciebie.To, co nie jest z Niego zostaje wypalane.Nie załamuj się tylko ufaj,bo nie może być byœ się zawiódł.Nie może być.


Góra
  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Cz sty 04, 2007 10:55 pm 
Offline

Dołączył(a): N maja 08, 2005 5:17 pm
Posty: 595
Lokalizacja: Katowice
Nie minęło wiele dni od mojej powyższej wypowiedzi a moja 14-to letnia córka przeżywa dokładnie to samo,co opisałem. :D :cry:
Wiara jej się zawaliła,bo umarła właśnie jej trzecia w ciągu roku koleżanka,a Bóg nie wysłuchał jej modlitwy.
Próbowałem wyjaśnić jej to tak jak powyżej (oczywiście z uwzględnieniem jej wieku i doświadczenia życiowego),ale odnoszę wrażenie,że z mizernym skutkiem.Przynajmniej poczuła się lepiej,kiedy ''wygarnęła'' Bogu swoje pretensje.
Dlatego jestem :cry: i jednocześnie :D .Boję się,czy to zniesie,czy to nie za wiele jak na takie dziecko.
Chcę ufać Panu.

_________________
adam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Pn sty 08, 2007 1:05 am 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 25, 2005 8:43 am
Posty: 255
Lokalizacja: Podlasie
Czytałem ostatnio cudowną modlitwę...

Kiedy prosiliśmy Ciebie o chleb... myśleliśmy, że Ty dasz nam kamień...
Kiedy prosiliśmy Ciebie o rybę... myśleliśmy, że Ty dasz nam węża...
Kiedy prosiliśmy Ciebie o jajka... myśleliśmy, że Ty dasz nam skorpiona...

Kiedy jednak prosiliśmy o kamień, Ty dałeś nam chleb...

_________________
Mat 6;33


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Pn sty 08, 2007 5:07 pm 
Adam napisał(a):
Marcinie,zgodnie z tym,co napisał nowy ja też przechodziłem ten etap.Strasznie to bolesne i wyć się chce :cry:
Zauważyłem jednak jedno,co wydaje mi się jest jakimś wyjaśnieniem twego stanu.
Otóż bardzo dużo piszesz o Bogu a niewiele o Jezusie.
U mnie ten stan rezygnacji i zwątpienia brał się właśnie z tego,że próbowałem poznać Boga z pominięciem Jezusa.Tzn.nie chodzi mi tu o lekceważenie jego osoby czy jakieś pomniejszanie.Mam tu na myśli raczej nieświadome dobijanie się do właściwego domu ale nie do tych co trzeba drzwi.Stałem pod tym domem wiele lat i widziałem nawet przez okna cudowności przygotowane przez gospodarza.Był czas,że to mi wystarczało.Takie tam życie złudzeniami.
Rozgoryczenie bierze się stąd,że przecież tyle energi,dobrej woli,sił,chęci,zapału i zaangażowania wkładamy w to,o czym jesteśmy pewni,że Bogu na tym zależy a efekty są żadne bądź znikome.
Dopuki szukałem Boga i wyznawałem Jezusa Panem tylko ustami,a serce było daleko,doputy trwałem w takim właśnie marazmie.
To się nazywa naśladowaniem Jezusa wg.litery a nie Ducha.Potwornie to męczy.
Moje dobre chęci natrafiały na mur milczenia.Strasznie ciężko to znieść i wielu rezygnuje zamykając się na jakiekolwiek kolejne próby.
Kiedy wszystko mi się zawaliło a życie rodzinne,zawodowe,osobiste bliskie było rozpadu,kiedy myślałem że oszaleję z rozpaczy i bezsilności,kiedy nie miałem już siły,by kolejny raz sięgnąć po Biblię,pomodlić się,by zrobić cokolwiek w kierunku Boga,kiedy miałem przeciwko niemu setki zarzutów i pretensji został mi tylko Jezus.
To był Jezus nieco inny od tego jakiego znałem do tej pory.Oddzielony od teologii,dogmatów,wyobrażeń,religijności,oczekiwań,od innych wiarzących.
Został tylko ON SAM.Oddzielony od wszytkiego,co uznawałem za chrześcijaństwo.
Jemu nie mogłem nic zarzucić.Niec nie mogłem powiedzieć przeciwko komuś tak dobremu,pełnemu miłości i współczuciaMoje pretensje i żale stawiane z taką łatwością Bogu więdły i malały przed NIM.Nareszcie byłem wolny od moich wyobrażeń Boga!Nareszcie,przez cierpienie,zrobiłem się na tyle malutki,grzeszny,wyzuty ze swojej sprawiedliwości.
Uświadomiłem sobi,że uczyniłem Boga winnym wszystkiego złego w moim życiu!!!.
Wydałem na niego wyrok potępienia!Za to,że nie dał mi się znaleźć!Za to,że mi nie dawał siły być dobrym,kiedy tego bardzo chciałem!Za to,że milczał,kiedy cierpiałem.Za..,za....... całokształt!!!!!!
Potem dotarło do mnie,że w takim razie nie ma już dla mnie szansy.Przegiąłem na całej lini.Posunąłem się stanowczo za daleko.Koniec.
Wydałem na siebie wyrok śmierci i zgodziłem się z obojetnym spokojem,że mi się należy.
No ale co mam zrobić w tej sytuacji z Jezusem???Uwierał mnie on swoją miłością.Był bardzo niewygodny,bo nie pasował mi do obrazu Boga z którego osądzeniem poradziłem sobie dość łatwo.
Iiiiiii,coś w końcu pękło we mnie!!!Zrozumiałem,że to właśnie ten niewinny Jezus wziął na siebie całą moją winę,jaką sobie uświadomiłem wydając na siebie samego wyrok śmierci.Gniew Boga,za moją postawę wobec niego,spadł na Jezusa!!!A ja żyję!!!
Świat zawirował wtedy,bo zrozumiałem w końcu,po kilkunastu latach bycia chrześcijaninem,na czym polega ofiara Jezusa!!!
Długo by trzeba pisać,by opowiedzieć to,co przyszło do mojego życia wraz z pojawieniem się tam Jezusa na 100%.Zacząłem rozumieć powoli to,czego nie potrafiłem pojąć przez tyle lat.
Pan przyprowadził mnie do właściwych drzwi,w zasadzie sam nimi przecież jest.Nie tylko mnie pod tymi drzwiami postawił,ale i przez nie wpuścił do domu.To,co do tej pory widziałem przez okno,o czym mogłem tylko pomarzyć,stało się i staje nadal moim świadomym udziałem.
Przedewszystkim upadki i grzechy,które teraz też mnie dopadają,nie rujnują mojego życia,bo Pan nauczył mnie ufać w jego miłość i moc jego krwi.Pojawiła się wiara,na razie delikatna,która do tej pory przelatywała przez moje życie jak meteor.Śmig,i już nie ma.
Pojawiła się stabilizacja duchowa.Może nie taka na mur beton,ale w porównaniu do tego,co było dawniej..... :)
Marcinie?Co zrobisz z Jezusem???


Dzięki Adam, osobiste i mądre. Problem polega na tym, ze tego typu doświadczenia nie da się innych nauczyć, albo ludzi na nie przygotować. Trzeba samemu go doświadczyć, a wtedy człowiek rozumie coś czego teoretycznie pojąc nie sposób. Jednakże takie wyznanie może być pomocą (światełkiem) dla ludzi, którzy znajdują się w takim stanie. Częstokroć w tego typu doświadczeniach (przezyciach) człowiek myśli, że jest sam i niekt inny nie ma tego typu problemów. Uświadomienie sobie, że nie jestem jedyny ma moc leczniczą. Czemu? Bo w kościele na co dzień o tym się nie mówi, a ludzie raczej kreują (szczególnie w niedzielny poranek) szczęśliwy obraz życia z Chrystusem.[/url]


Góra
  
Odpowiedz z cytatem  
 Tytuł:
PostNapisane: Wt sty 09, 2007 9:54 pm 
Offline

Dołączył(a): N maja 08, 2005 5:17 pm
Posty: 595
Lokalizacja: Katowice
Problem polega na tym,że tego typu przeżyciami bardzo ryzykownie jest dzielić się przed zborem.Wynika to z tego,że by to przyjąć,trzeba przez coś przejść.Ci,co nie przeszli gorszą się,widząc w tym wszystkim spoufalanie się z Bogiem lub zwykłą bezczelność.
Dlatego staram się ostrożnie dobierać słuchaczy.
Niektórzy tego nie potrafią znieść.
Chwała Jezusowi!

_________________
adam


Góra
 Zobacz profil  
Odpowiedz z cytatem  
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Dział zablokowany Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 18 ]  Przejdź na stronę 1, 2  Następna strona

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 15 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL