kristina napisał(a):
Ppajda,znasz kalwinistów jak piszesz.
Czy Oni w jakimś strachu żyją?
No bo nagle może im wpaść ni z tego ni z owego do głów,że......nie zostali wybrani do zbawienia.
To przecież koszmar.Całe zycie się wali.Ja im strasznie współczuję.
"Wybranie" może napełnić pychą a " nie wybranie" strachem i rozpaczą i beznadzieją.
Jakies póltora roku temu po przesluchaniu pewnego kazania wygloszonego przez chyba najbardziej znanego z wspólczesnych niemieckich kalwinistów kaznodziei Wolfganga Wegerta przyjalem "ostroznie" kalwinizm, tzn. kalwinistyczna wykladnie planu zbawienia. Kazanie bylo o - jak mogloby byc inaczej - dziewiatym rozdziale listu do Rzymian i doslownej jego wykladni ("Jakuba wybralem, Ezawa znienawidzilem"). W ówczesnym czasie bardzo szanowalem Wegerta i uwielbialem "hiperradykalne" podejscie do biblii, co sprawilo, ze "nie smialem" podwazac jego wykladni Pisma - dlatego tez w tamtym czasie moim ulubionym kaznodzieja byl Paul Washer. Przed tym kazaniem mialem bedac odrodzonym czlowiekiem pewnosc, ze jestem zbawiony - ze Bóg mnie przyjal, dal zycie wieczne i przebaczyl wszelki grzech. Po kazaniu jednak zaczalem dodatkowo zaprzyjazniac sie z mysla, ze zbawienie jest nieutracalne, ze moge "odpoczac" w pewnosci nieutracalnosci. Z poczatku wydawalo mi sie to nawet blogie - czulem sie tak troche jak pupilek Pana Boga. W koncu wybral mnie przed zalozeniem swiata i ten wybór jest nieodwracalny.
U mnie wiec byla to mieszanka z:
1.) Pewnosci zbawienia, która (juz przedtem) mialem
2.) Nagle dolaczajacej mysli, ze jestem pupilkiem Pana Boga
3.) Nagle dolaczajacej mysli, ze nie jestem w stanie tego utracic
Moja swiadomosc wybrania do zbawienia byla taka sama jak przed przyjeciem mysli kalwinistycznej: Duch Swiety swiadczyl wespól z duchem moim, ze jestem dzieckiem Bozym. Kalwinizm wprawdzie utwierdzal mnie w moim "hiperradykalizmie", jednak nie sprawial, ze lepiej radzilem sobie w moim chrzescijanstwie. Mialem jednak z tego co pamietam watpliwosci, po co sie tak bardzo starac, bo przeciez te moje starania wydawaly mi sie byc "z ciala", a przeciez to Bóg jedynie mógl mi dac zarówno "chcenie" jak i "wykonanie". Postanowilem ostatecznie za wiele sie nad tym nie zastanawiac. I tak te kwestie poprostu zostanilem w "umyslowej poczekalni". Az do pewnego modlitewnego w naszym zborze. Jeden brat zaczal wyglaszac "mysli kalwinistyczne" i wtedy cos sie we mnie ruszylo. Pamietam, ze otworzylem biblie i przeczytalem nastepujacy fragment:
"Baczcie, bracia, żeby nie było czasem w kimś z was złego, niewierzącego serca, które by odpadło od Boga żywego, ale napominajcie jedni drugich każdego dnia, dopóki trwa to, co się nazywa "dzisiaj", aby nikt z was nie popadł w zatwardziałość przez oszustwo grzechu. Staliśmy się bowiem współuczestnikami Chrystusa, jeśli tylko aż do końca zachowamy niewzruszenie ufność, jaką mieliśmy na początku. Gdy się powiada: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych, jak podczas buntu" (List do Hebrajczyków 3:12-15, Biblia Warszawska)
Wciaz i wciaz prosilem wtedy mojego wspólrozmówce, by wylozyl mi ten fragment, lecz on tego unikal. Wtedy otworzyly mi sie oczy. Rozpoznalem, ze przyjalem obraz Boga, który gwalci ludzka wole (w rzeczywistosci to wlasnie diabel i jego demony to czynia), Boga, który nienawidzi wiekszosci ludzi (w rzeczywistosci to wlasnie diabel nienawidzi wszystkich ludzi). Kalwinisci wciaz i wciaz zarzucali mi pózniej, ze skoro nie przyjmuje ich wykladni Pisma, mam strach przed utrata zbawienia. Strachu jednak nie mam. Mam pokój w sercu, ale mimo to wiem, ze moje zbawienie musze sprawowac z drzeniem i bojaznia (Flp.2/12).