szelka napisał(a):
OK. Zaczyna mi się przypominać dawniejszy przykład z żelazkiem na gwarancji
Podobnie jak wtedy, w trakcie tłumaczenia rozumiem cię i młotek trafia do mnie (zabawnie to brzmi).
No, jeśli młotek do Ciebie trafia, to na pewno jesteś w autobusie.
szelka napisał(a):
Ale zaczynam się gubić w teorii, kiedy widzę kogoś, kto traci pewność wieczności ze względu na fakt, że może zbawienie utracić i żyje w lęku albo w niepewności swojej ostatecznej przyszłości - tłumacząc, że nikt z nas wie na pewno, że wytrwa do końca.
Jeśli ten lęk jest tożsamy z bojaźnią Bożą, to mamy przecież żyć w bojaźni przez czas pielgrzymowania naszego - Paweł dopiero przed śmiercią napisał, że "biegu dokonał i wiarę zachował" [II Tym. 4:7-8]. Mówiliśmy o "systemie zabezpieczeń" i o tym, że zbawienia nie traci się przez przypadek albo z dnia na dzień. Trzeba wykazać się tak potężna zatwardziałością, że autor Listu do Hebrajczyków porównuje ją do zatwardziałości ojców na pustyni:
"Baczcie, bracia, żeby nie było czasem w kimś z was złego, niewierzącego serca, które by odpadło od Boga żywego, ale napominajcie jedni drugich każdego dnia, dopóki trwa to, co się nazywa "dzisiaj", aby nikt z was nie popadł w zatwardziałość przez oszustwo grzechu. Staliśmy się bowiem współuczestnikami Chrystusa, jeśli tylko aż do końca zachowamy niewzruszenie ufność, jaką mieliśmy na początku. Gdy się powiada: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych, jak podczas buntu, kto to byli ci, którzy usłyszeli, a zbuntowali się? Czy nie ci wszyscy, którzy wyszli z Egiptu pod wodzą Mojżesza?" [Hebr. 3:12-16]Ojcowie na przestrzeni wielu lat zatwardzali swoje serca i Bóg miał do ich wstręt przez 40 lat [3:17]. Nasze wytrwanie do końca nie jest zależne od naszych cielesnych wysiłków, lecz od tego, czy będziemy zatwardzali serce, czy pozwolimy Duchowi Świętemu, który jest nam dany, skutecznie do nas przemawiać:
"Dlatego, jak mówi Duch Święty: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych, jak podczas buntu, w dniu kuszenia na pustyni, gdzie kusili mnie ojcowie wasi i wystawiali na próbę, chociaż oglądali dzieła moje przez czterdzieści lat" [Hebr. 3:7-9]Zawsze, gdy Duch Święty nas pouczy, mamy możliwość przyjścia do tronu Pana, by otrzymać łaskę. Ale to my musimy przystąpić z ufną odwagą do tronu łaski:
"Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia, aby nikt nie upadł, idąc za tym przykładem nieposłuszeństwa. Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca; i nie ma stworzenia, które by się mogło ukryć przed nim, przeciwnie, wszystko jest obnażone i odsłonięte przed oczami tego, przed którym musimy zdać sprawę. Mając więc wielkiego arcykapłana, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trzymajmy się mocno wyznania. Nie mamy bowiem arcykapłana, który by nie mógł współczuć ze słabościami naszymi, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu. Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze" [Hebr. 4:11-16]Łaska nie jest jakimś urządzeniem wprawionym w ruch poza naszą świadomością i wolą przez Boga, który jednym ją daje, a innym nie daje, bo taki ma kaprys. I jak już ją komuś da, to nie można jej już odrzucić. Taka teoria jest sprzeczna choćby w powyższymi wersetami, które mówią nie tylko o adresatach, ale i o autorze listu: "jeśli tylko aż do końca [my] zachowamy niewzruszenie ufność, jaką [my] mieliśmy na początku", "[my] starajmy się", "[my] przystąpmy", "abyśmy [my] znaleźli łaskę ku pomocy". Trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby udowodnić, że te słowa są do nieodrodzonych, a przy okazji potraktować autora Listu do Hebrajczyków jako nieodrodzonego. A wszystko w imię szukania poczucia bezpieczeństwa nie tam, gdzie trzeba.
szelka napisał(a):
Albo próbuje robić coś na kształt "produkowania" świętości, ale motywacją jest lęk.
Pozostawanie w autobusie jest zależne od naszej wiary, a nie od naszych wysiłków w "produkowaniu świętości". Nasza wiara decyduje o relacji z Bogiem. Zatwardziałość serca osłabia naszą wiarę i miłość do Boga. Stąd tyle napomnień, żebyśmy trwali w wierze. Wiara nie jest uczynkiem - choć niektórzy próbują dowieść, że jest, bo jest im to potrzebne do udowodnienia, że jeśli trwanie w wierze jest warunkiem "pozostawania w autobusie", to jest to "zbawienie z uczynków". Ale to jest redefinicja pojęć po to, żeby "wyjść na swoje". Równie obrzydliwa jak katolickie twierdzenie, że wiara jest uczynkiem, więc zbawienie jest z uczynków czyli sakramenty są warunkiem zbawienia.
szelka napisał(a):
Mam wrażenie, że tego lęku nie mają zwolennicy wiecznej gwarancji młotka i tutaj są o coś mocniejsi.
Problem nie polega na gwarancji samego młotka, tylko na posiadaniu tego młotka. Pozbycie się młotka razem z jego gwarancją skutkuje brakiem młotka. Dlatego zbawienie jest wieczne tylko dla tych, którzy je posiadają trwając w wierze. Kto ma Syna, ma żywot. Kto nie ma Syna, nie ma żywota. Jeśli ktoś nie ma lęku dlatego, że sam młotek ma wieczna gwarancję, to czy po wyrzuceniu młotka nadal będzie się powoływał na gwarancję? Producent poprosi go o przyniesienie młotka, bo to jego trwałość jest objęta gwarancją, a nie jego posiadanie.
szelka napisał(a):
Słabsi są natomiast ze względu na nieuprawnione poczucie immunitetu na wszystko, co oczywiście jest bez sensu.
Upatrywanie poczucia bezpieczeństwa w obietnicach, które się samemu wymyśliło, jest niebezpieczne. Jeśli kupię młotek z wieczystą gwarancją, a następnie go wyrzucę (jak ojcowie na pustyni), to Producent młotka nie będzie słuchał moich wyjaśnień, że przecież gwarancja mówiła, że od momentu otrzymania będę już zawsze posiadał młotek. Nie mówiła i trzeba ją było uważnie czytać, zamiast słuchać "akwizytorów" fałszywych gwarancji.
szelka napisał(a):
Czy miałbyś jakąś radę na ten lęk? Czy wierzący może twierdzić "idę do nieba", czy jedynie "na dzień dzisiejszy idę do nieba" ? A tym samym ostatecznie nie wiadomo?
Prawdziwa miłość do Pana usuwa lęk przed karą - dlatego należy mieć bojaźń przed Panem (nie przed karą), bo ona jest częścią miłości do Niego. Kto naprawdę kocha Pana, ten się Go również boi i jest to bojaźń będąca początkiem mądrości. Jedno i drugie - miłość i bojaźń - powinny mieć w centrum samego Pana:
"A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący; mając tedy te obietnice, umiłowani, oczyśćmy się od wszelkiej zmazy ciała i ducha, dopełniając świątobliwości swojej w bojaźni Bożej" [II Kor. 6:17-7:1]Są tacy, którzy dali się przekonać, że jeśli Bóg jest ich Ojcem i otrzymali obietnice, to nie muszą się już Boga bać i wszystko zależy już tylko od Boga w ich życiu (bo inaczej byłaby to "uczynkowość"). Dlatego są przekonani, że jadą autobusem z zaspawanymi drzwiami i oknami, a wieczysta gwarancja i predestynacja dotyczy ich przebywania w autobusie. I to jest błąd, który może kosztować nawet "wysiąście" z autobusu w przekonaniu, że nawet, jeśli wyskoczą, to nie wypadną, a Kierowca obiecał im, że nie wypuści ich z autobusu nawet wtedy, gdy złamią wszystkie zabezpieczenia.
Są i tacy, którzy wiarę pokładają nie w łasce Bożej, tylko w sobie samych i w centrum ich życia z Bogiem są tak naprawdę... oni sami. Ten egocentryzm sprawia, że drżą przed karą, ponieważ boją się Boga, ale Go nie miłują doskonale:
"W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował" [I Jana 4:18-19]Taka postawa jest źródłem cielesnej religijności jako próby zaspokojenia Bożej sprawiedliwości i uśmierzenia Jego gniewu. Zamiast skoncentrować się na tym, żeby "pozostawać w Chrystusie" bo "On jest sprawiedliwością naszą". Bóg jest miłością i On pierwszy nas umiłował, co udowodnił przez śmierć swego Syna za nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami [Rzym. 5:8]. Możemy Mu wierzyć, że ponieważ dał nam swego Ducha, który jest Święty, wystarczy Go nie zasmucać i chodzić w światłości, nie oszukując siebie samego. Wtedy krew Mesjasza będzie nas oczyszczać i będziemy bezpieczni na bieżąco [I Jana 1:5:2:1], co będą widzieć również bracia i siostry, ponieważ z bogobojnego, czystego życia powodowanego miłością wynika obiektywny owoc i wtedy "wiemy, że jedziemy".
Owocu nie można z siebie "wydusić". On musi naturalnie wyrosnąć dzięki trwaniu latorośli w Krzewie. Jeśli będziemy kochać Pana z całego serca i bać się Go, zamiast kochać siebie samych z całego serca i bać się kary, to myślę, że osiągniemy zdrową równowagę - odprężymy się, ufając Bogu, co nam daje pewność zbawienia, bo jesteśmy "w Umiłowanym". Z drugiej strony, to odprężenie nie będzie nas prowadzić do postępującej zatwardziałości serca właśnie ze względu na bojaźń Bożą będącą początkiem mądrości. Wtedy "do końca zachowamy niewzruszenie ufność, jaką mieliśmy na początku", co jest warunkiem pozostania "w Nim", co z kolei jest warunkiem korzystania z dobrodziejstw Nowego Przymierza.
Przepraszam, żem się tak rozpisał. Materia delikatna i wielu się w niej gubi, chodząc "w tę lub we w tę" jak mawiała moja babcia.