Witam.
Jak mam dać świadectwo, to nigdy nie wiem od czego zacząć, gdyż zarówno moja genealogia, jak i moja prehistoria miały olbrzymi wpływ na różne moje decyzje, postawy i zdarzenia w moim życiu. Będziecie mieli jakieś bardziej szczegółowe pytania, w miarę możliwości odpowiem.
Urodziłem się w rodzinie Żydów, w których zasiano skutecznie wiarę w stalinizm i niewiarę w Boga JHWH. Jedyną wierząca Żydówką była moja prababka która w dzieciństwie czytała mi Torę i próbowała coś z moim życiem duchowym zrobić, abym nie stał się podobny do mojej babki, czy mojej matki, która choć poszukiwała Boga, to zawsze nie tam gdzie trzeba. To nasiąkanie opowieściami biblijnym skończyło się gdy miałem 11 lat i moja prababka zmarła. To co ciekawe, zaszczepiła mi głód szukania Boga, ale z racji klimatu w domu, bardzo szybko zacząłem chodzić bardzo dziwnymi drogami w tych poszukiwaniach. Moja matka do dziś chlubi się tym że dała mi w tym temacie olbrzymią wolność, wolność, którą prawie się zabiłem. Moje szukanie Boga, niejako na nowo zaczęło się jak skończyłem 15lat, kończyłem szkołę podstawową, wszyscy szli do bierzmowania, tylko ja byłem taki sam. Dlaczego w katolickim kraju nigdy nie zainteresowałem się katolicyzmem?? Mój ojciec jest księdzem, a ja jednym z jego owoców ewangelizacji mojej matki. Nigdy ze mną osobiście nie rozmawiał, raz tylko, telefonicznie, powiedział mi że jestem "jego błędem młodości". Zniechęcenie przyszło samo, po za tym, jak pisałem wcześniej, miałem w domu klimat bardzo silny, nie wiary w żadnych bogów. Pamiętam też że moje pierwsze kontakty , takie świadome z biblijnym chrześcijaństwem, były plakaty "Jezus żyje!" i wielki namiot ustawiony na placu, gdzie dziś niedaleko lubelskiego zamku stoi Statoil. Pytałem się wtedy w domu, dlaczego to tak ogłaszają, kim jest ten Jezus i dlaczego to takie ważne. Moja babka tylko przeklinała że kolejni robią wodę z mózgu z mózgu, a ten Jezus to szatan i oszust i "tylko chrześcijanie" w niego wierzą. Jak miałem te 15 lat, trafiłem na nabożeństwo do jednego z kościołów KZ. Niestety, to co się tam działo bardzo mnie wystraszyło, po latach odkryłem że było to tzw. Toronto Blessing. Nie tylko nie było to dla mnie świadectwem na chwałę JHWH, ale pamiętam że pomyślałem, że skoro ten szatan przed którym ostrzegała mnie prababka daje ludziom taka moc, to ja chce więcej.
Tu zaczął się mój powolny wtedy jeszcze, ale konsekwentny upadek. Zająłem się okultyzmem, do satanizmu podszedłem czysto intelektualnie, ale to co dziś jest mi pomocą wtedy stało się dla mnie źródłem złej wiedzy, A. Crowley był moim idolem, marzyłem o poziomie przygód jakie przeżywał, a młodość to wielka przygoda, jeśli bardzo szybko zaczyna się dorastać samemu, bez korzeni, szybko można też skarleć. Nie będę tutaj wszystkiego opisywał aby nie gorszyć, ale nie wielu złych rzeczy w życiu nie zrobiłem w tamtym czasie. Byłem karłem i byłem z tego dumny. Dziś czasami płacze nad swoja głupotą. Także dlatego że echa tamtych czasów docierają do mnie.
Później był chwilkę spokojniejszy czas, założyłem klub kultury japońskiej, a pisze o tym nie bez przyczyny, gdyż tam poznałem osobę która pięć lat później zadała mi właściwe pytanie które uratowało mi życie. Tam też poznałem moją byłą żonę. Ale to wszystko było na granicy mojego styku z religią która pozwoliła mi odpocząć od radości ze zła.
W wojsku, postrzeliłem chłopaka, muzułmanina, który ostrzelał mój posterunek. Chłopak zmarł, ja dość długo miałem postępowanie w tej sprawie, koniec końców, dostałem odznaczenie, zegarek i awans. Dostałem także psychologa, gdyż miałem bardzo złe sny, po tym wszystkim. Zainteresowałem się islamem, znalazłem w nim sens, uwierzyłem nawet w to że Allah jest tym samym bogiem co Bóg mojej babki. Przez kolejne pięć lat chodziłem do meczetu, modliłem się 5 razy dziennie, dawałem zakat, przestrzegałem ramadanu i próbowałem nawrócić żonę, która coraz bardziej oddalała się w tą stronę z której ja wcześniej zszedłem. Jej libertynizm niczym nie ustępował mojemu, ale dopóki nie sypiała z innymi facetami na moich oczach, znosiłem to wytrwale. W pewnym momencie coś we mnie pękło. Warunki, separacja, powroty i rozstania.
W tym wszystkim znalazła mnie czeczeńska organizacja która zaproponowała mi wyjazd z kraju, zostawienie niewiernej żony i zaczęcie jeszcze raz wszystkiego, a może nawet chwalebną śmierć w jihadzie przeciwko Rosjanom. Zacząłem żegnać się z przyjaciółmi znajomymi, w czasie takiego jednego spotkania jedna z uczestniczek tego forum usłyszałem slowa które mnie nieco otrzeźwiły.
"Jakiemu ty bogu służysz?"
to było pytanie niby takie zwykłe, ale wtedy jakby mnie ktoś za twarz złapał.
Dwa dni później miałem mocno niezwykłe przeżycie, Ci którzy to słyszą nawet wśród wierzących czasami nie rozumieją tego.
Jechałem autobusem linii 7, jak pisałem wcześniej to był czas pożegnań, na takie spotkanie z bliskimi mi ludźmi. Jadąc wtedy tym autobusem, czytając "Newsweek" usłyszałem głos nad sobą - Będziesz głosił słowo boże! odwróciłem głowę, i zalała mnie taka jasność, jakby ... nie wiem nigdy do czego to porównać. Miałem taki bez czas, i nie miałem uczucia spadania, pomyślałem "Bismillah!" mam wypadek samochodowy i niedługo będę w raju. Wtedy ponownie usłyszałem: - Będziesz głosił słowo mojego syna! Wtedy się wystraszyłem, zrozumiałem że coś jest nie tak, ze to nie jest to co myślałem i odpowiedziałem - Nie! i jeszcze raz usłyszałem ten sam głos.
I znów byłem w tym autobusie, jakaś babcia krzyczy żeby jej torby pomóc wynieść ...
Nie wyjechałem wtedy do Syrii z tymi Czeczeńcami, poszedłem do imama, powiedziałem mu o wszystkim. " Hussein" - bo tak mnie wtedy nazywali, " to co mówisz to grzech, przypomnij sobie surę 112"
do dzisiaj znam ja na pamięć, ale wiem że nie może mówić prawdy, że Allah to nie ten sam Bóg który był Bogiem mojej prababki.
spotkałem się z tym dziewczęciem jeszcze raz, i od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać o Jezusie. Pamiętam jak mówiła mi zacznij czytać od ew. Jana, ale dla mnie już pierwsze zdania tej ewangelii to było za dużo. Zacząłem czytać ew. wg. Mateusza. Bóg przemówił właśnie przez nią do mnie. Spotkałem się ze swoją żoną, powiedziałem jej że jej wybaczam to wszystko co było miedzy nami, ale ona powiedziała że nie chce wracać. W miedzy czasie przeżyłem spory szok kulturowy będąc w zborze - kobiety i mężczyźni razem.
Nie myślcie że się wtedy nawróciłem, nadal modliłem się pięć razy dziennie. Ale do meczetu przestałem chodzić. Od braci muzułmanów dostałem trzy razy, raz mocno. Zapłaciłem im pieniądze, aby odstąpili ode mnie.
przyjeli je ale powiedzieli ze staję się zdrajcą - "murtad milli!"
W grudniu 2006 roku pojechałem na społeczność "przełom" tam uznałem swoją grzeszność, wyznałem Jezusa jako tego który zbawia, tego który przyszedł w ciele, tego który zmarł za moje grzechy i zmartwychwstał.
uznaję to zdarzenie jako coś co zapoczątkowało moje chodzenie z Jezusem.
Co przez tych pięć lat się zmieniło we mnie?
Na pewno mój gniew maleje przez cały czas, przestałem palić papierosy i haszysz przestałem być gnojkiem który kłóci się ze wszystkimi o wszystko Bóg JHWH zabrał mi mój libertynizm i oczyszcza mnie z jego wpływu do dziś czuję jego wielkie przebaczenie tego wszystkiego co zrobiłem
moja była żona po tym jak się nawróciłem, zażądała rozwodu, przez rok czasu prawie rozmawiałem z nią na ten temat, ze przecież nie musimy tak robić, nie zgodziła się, bardzo niepochlebnie wyrażała się o Jezusie. Pozwoliłem jej odejść.
Trzy lata temu spodobało się Bogu ochrzcić mnie w Duchu Świętym, kilkakrotnie po tym zdarzeniu czułem i widziałem przejawy jego mocy w swoim życiu.
Pozdrawiam was,
K.
P.S.
W kolejnym wpisie, prawdopodobnie będę się chciał dzielić tym co już przeżyłem z Panem, i tym co przeżywam na bierząco
|