Jak mnie tu dawno nie było...i jak dużo się wydarzyło przez te kilka miesięcy.
Chcę się podzielić świadectwem nawrócenia mojego syna, które jest dla mnie absolutnym cudem Bożej łaski i wypełnieniem obietnicy, którą Bóg dał mi wiele lat temu.
Stało się to po prostu, pewnego dnia, bez żadnych oznak poprzedzających. A także po wielu latach zmartwień i bólu spowodowanych jego sposobem życia.
Żyję w tzw.małżeństwie mieszanym i moje dzieci nie otrzymały klasycznego chrześcijańskiego wychowania, pełnego sprawdzonych i stałych elementów: zbór, szkółka, modlitwa przed jedzeniem, wspólne czytanie Biblii, kościelne spotkania i pikniki, przyjaciele z rodzin wierzących. Widziały za to, (i okazuje się że pamiętają) że czasem opowiedzenie się za Chrystusem ma swoją cenę.
Mnie przez lata nękały wątpliwości, czy dzieci są dobrze wychowywane, a raczej była to narastająca pewność, że należałoby je wychowywać inaczej, jednak nie było w tej kwestii żadnego porozumienia pomiedzy mną i mężem. Nie do opisania trudno było mi w tym "złapać linię" pomiędzy uległością żony a odpowiedzialnością matki. Czasami gubiłam się w tym, czego Bóg naprawdę ode mnie oczekuje.
Jednak dawno temu Bóg obiecał mi bardzo osobiście, że zachowa przy życiu moje dzieci i z otwartymi ustami patrzę na to jak wypełnia swoją obietnicę.
Pierwsza zaczęła szukać Go córka. Spotyka się z chrześcijanami już ponad rok- jednak akurat co do niej mam wątpliwości, czy poskutkowało to nowym narodzeniem. Jest bowiem z rodzaju ludzi "pozytywnych" z natury i trudno u niej zobaczyć owoc w postaci radykalnej zmiany życia. Prawdopodobnie tej zmiany jednak (jeszcze?) nie było...Lampa musi świecić, a nie chyba świecić.
Natomiast syn należał do tych, którzy mówiąc oględnie mają się z czego nawracać, i kiedy Bóg go dotknął- zmiana jego życia zdumiała i nadal zdumiewa nas wszystkich. Może pominę szczegóły,bo choć są bardzo budujące, to jednak zarazem osobiste, ale chcę tylko powiedzieć jedną ciekawą rzecz: zanim syn zdążył opowiedzieć nam, co się z nim wydarzyło, zobaczyłam-i nie wymyślam- zmianę na jego twarzy, kiedy pewnego dnia wyszedł nam na spotkanie. Miał inną twarz, całą jasną...nie umiem tego inaczej opisać.
Syn jest na etapie pierwszej miłości, kiedy nowe życie go po prostu roznosi. Pięknie jest na to patrzeć i tęsknię za tamtymi czasami u mnie lub inaczej- za dniem, w którym tak będzie u każdego z nas już zawsze i na wieki.
To tyle
Z innych spraw- obok cudu nowego narodzenia syna, nie zdarzyło się u mnie tak oczywiste dla wielu chrześcijan uzdrowienie przez cud (nie oczekiwałam go, to prawda) i jestem właśnie po zupełnie normalnej operacji z całym dobrodziejstwem szpitalnego inwentarza, za który jestem normalnie i po prostu Bogu wdzięczna, w tym za miejsce w czasach kryzysu, za ręce lekarzy, za działający sprzęt, za niepojętą i kapitalną mądrość anestezjologii, za wszystkich spotkanych ludzi, za drogich gości i za miłość, która jest wszędzie.Tak również działa Bóg i ja o tym też chcę mówić dobrze. A uważam, że stała mi się rzecz dobra. Amen.