Skoro jest wątek to piszę i cieszę się że nie trzeba zakładać nowego
Zastanawiałam się czy je tu zamieszczać, wydaje się być banalne... Jednak na tyle istotne dla mnie, aby się tym podzielić.
Niedziela mijała jak zwykle w zasadzie. Popołudniu jednak dostałam jakiegoś takiego niewytłumaczalnego (w zasadzie może "kobiecego") nerwa. Nakręciłam się tak bardzo, że miałam ochotę rzucić talerzem, dosłownie. Frustracja narastała proporcjonalnie do potoku mężowskich dyspozycji werbalnych dobiegających z pokoju i chcących coś ode mnie co chwilę dzieci
Jednak w momencie kiedy poczułamz pozoru nieodpartą chęć odegrania się na niewinnym naczyniu, zatrzymałam się... "no nie mogę tak..." pomyślałam i zamknęłam się w łazience. Żarliwie zaczęłam prosić Ducha Świętego aby mi pomógł zapanować nad emocjami. Bo przecież to ja mam panować nad nimi a nie one nade mną prawda? I... Rety... Przyszła taka wolność i radość... To było niesamowite i pokazało mi naocznie że Duch Święty jest zawsze dostępny i pragnie pomóc. Nie potrzebuję godzin uwielbienia aby wejść w Jego obecność bo ON JEST. I działa wtedy kiedy pragnę Mu się poddawać. To On daje mi mądrość i siłę aby stawiać czoło szarej codzienności i wyzwaniom macierzyństwa i małżeństwa. Jemu niech będzie chwała i Barankowi i Ojcu na wieki. Maranatha! Amen.
_________________
Nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej