Axanna napisał(a):
Ja sie nie obrazam, tylko zrozumiec nie moge Twego stanowiska - skoro 'moralizowanie' w sprawie szargania Imieniem Bozym dla swoich zachcianek, a nawet 'wytykanie maryi i obrazow' jest sprawa drugorzedna i trzeciorzedna i trzeba byc 'poblazliwym' na takie 'drobiazdzki' to co pozostaje - 'pojednajcie sie z Bogiem'?
Mylisz dwie sprawy. Czy innym jest przekonywanie każdego napotkanego katolika (nawet w rodzinie), że robi źle, bo obchodzi święta, czci Marię itp, a czym innym gotowość do wyjaśnienia - na podstawie Bożego Słowa - prawdy o Marii, świętych, modlitwie do zmarłych, eucharystii itp.
Pracuje z ludźmi niewierzącymi - w większości katolikami, mógłbym im z "okazji" świąt nawkładać, jak to bezbożnie postępując ulegając tej całej światowej celebracji itp. No i co by to dało? Powtarzam pytanie: przybliżę ich w ten sposób do Chrystusa? Dlatego tego nie czynię. Co innego kiedy - wiedząc, że nie jestem katolikiem - pytają mnie, czy obchodzę święta albo jak je spędzam. Staram się im wtedy łagodnie odpowiedzieć, ale tak by raczej ich zaintrygować niż zniechęcić. Np. na pytanie o święta wielkanocne - odpowiadam, że ja te święta obchodzę codziennie. To raczej wzbudza zdziwienie i zaciekawienie, a dzięki temu daje okazję do powiedzenia dlaczego (bo Chrystus umarł za moje grzech i zmartwychwstał dla mojego zbawienia) - i ta do opowiedzenia własnego świadectwa.
Co więcej zauważyłem, że im mniej pouczam i umoralniam ludzi ze swojego otoczenia, tym więcej prowadzę rozmów o Chrystusie i tym co dla mnie zrobił. I to nie tych płytkich typu "a czy wy (protestanci) wierzycie w papieża, Marię itp.", ale o istocie wiary, nadziei, którą daję Chrystus, o odkupieniu.
Może dzieje się tak właśnie dlatego, że ludzie z mojego otoczenia nie czują się urażeni? Bo chociaż nie zgadzam się z tym co robią, szanuję ich mimo tego co robią i nie daję im odczuć, że są gorsi?
Axanna napisał(a):
Moja byla tesciowa wielce by sie zdziwila gdyby do niej wyskoczyc z czyms takim, bo przeciez tyle co ona mszy pojada, to malo kto... Zreszta z Toba chyba by swietnie sie dogadala i czula by sie calkiem milo, to ze mna na te tematy wcale nie chciala rozmawiac, masz racje - zaciela sie, jak i cala moja rodzina zreszta.
No i świetnie. Dogadałaś im, pokazałaś, że masz rację, a oni są gorsi i bezbożni. No i co Ci to dało? Co dało im? Zrozumieli, że są w błędzie? Zmienili swoje postępowanie? Pokutowali? Nawrócili się?
Czasem ma wrażenie, że zachowujemy się jak przysłowiowy wół - "zapomniał wół jak cielęciem był". Przed swoim nawróceniem, postępowałem dokładnie tak samo jak ludzie wokół mnie - modliłem się do Marii, biegałem ze jajkami. Byłem ślepy i jak ślepy postępowałem. Po nawróceniu chciałem wszystkich wokół przekonać, że kościół katolicki jest be, modlitwy do świętych be itp. W któryś momencie dotarło do mnie, że do niczego to nie prowadzi. Ludzie wokół mnie nic nie zrozumieją, ponieważ są ślepi, tak jak i ja byłem kiedyś ślepy. To Chrystus otworzył mi oczy. I dlatego mówię o Chrystusie, pobłażliwie odnosząc się to spraw innych (cały kult). Jeżeli Chrystus otworzy im oczy, sami pewne rzeczy zrozumieją. Jeśli Chrystus im oczu nie otworzy, ja nic nie poradzę.