Wujcio - współczuję bardzo - może takie dzielenie się i wzajemne wspieranie są potrzebne - ktoś rozumie twój problem, wie o co chodzi... Znajomi wierzący, z którymi dzieliłam się moim problemem, prawie wszyscy reagowali tak samo: wyrażali swoje współczucie, deklarowali modlitwę i ... milkli - nie wiem czy z bezradności - nie dopytywali potem, a ci, którzy pytali (raz czy dwa) koniecznie chcieli bym podejmowała jakieś działania, dawali mi adresy do różnych ośrodków, telefony do terapeutów nie rozumiejąc, że to nie moja wola się liczy... Może utworzyć jakąś grupę wsparcia - regularnego a nie okazjonalnego - tu się często nic nie zmienia latami, lub jeśli tak, to na gorzej! Z jednej strony jestem po tych latach mniej przerażona i roztrzęsiona, z drugiej strony autentycznie potrzebuję wsparcia - ludzi, którzy znają mój problem i okazują mi, że o mnie pamiętają
