M7M napisał(a):
Są jednak sytuacje w naszym życiu tak prozaiczne, w których dajemy się ponieść emocjom i zwyczajnie grzeszymy nie uczynkiem nawet, ale słowem i nie wobec nieprzyjaciół, lecz wobec BRACI I SIÓSTR. W czasie analizowania wypowiedzi uczestników tego tematu i tekstów Pisma przypominały mi się różne sytuacje z własnego życia. Miałem przy tym czas do przemyśleń.
Tutaj zgadzam się całkowicie i myślę, że zastosowanie nauczania Jezusa przez samego Jezusa i przez Pawła w praktyce (podczas ich policzkowania) pokazuje , o co chodzi w sytuacjach, o których mówi - żaden z nich nie prosił, żeby go uderzyć jeszcze raz i nie błogosławił tych, którzy ich bili.
Rzeczywiście, w większości przypadków mamy do czynienia z bardziej prozaicznymi i mniej ekstremalnymi sytuacjami. Nikt nie musi koniecznie stwarzać bezpośredniego zagrożenia życia naszego ani naszej rodziny, żebyśmy pogli "przećwiczyć" nauczanie o zemście, zawstydzeniu przeciwnika czy zwyciężaniu zła dobrem. I to właśnie wobec braci i sióstr. Nawet na forum, choć się nawzajem przecież nie widzimy ani w większości przypadków nie znamy osobiście. Można się przyczynić do budowania atmosfery chrześcijańskiej albo wojennej. Starajmy się o to pierwsze - i mówię to przede wszystkim do siebie samego.
Kiedyś miałem taką sytuację, że zostałem niesprawiedliwie potraktowany przez braci i pozbawiony zapłaty, która mi się słusznie należała. Jak się domyślacie, nie byłem z tego powodu szczęśliwy. Poszedłem sie pomodlić, wyżaliłem się Bogu na niesprawiedliwość, jaka mnie spotkała, ale wiedząc o tym, co POWINIENEM w tej sytuacji zrobić, POSTANOWIŁEM ich pobłogosławić, nie dochodzić swoich praw i zostawić tę sprawę Bogu. Oni nawet nie wiedzieli, jak mi było ciężko. Ale moje relacje z nimi nie zmieniły się dzięki temu, że Bóg w odpowiedzi na moją modlitwę pozwolił mi odpuścić im całkowicie. Druga część tej historii jest jeszcze ciekawsza. Otóż kilka lat później ci sami ludzie w zupełnie innej sprawie i nie nawiązując do poprzedniej (oni uważali, że są w porządku) zwrócili mi to dziesięciokrotnie. Oczywiście nie twierdzę, że Bóg zawsze będzie zwracał w ten sposób dobra materialne (bo nie ma takiej obietnicy), ale potraktowałem to jako przejaw Bożej akceptacji dla moich postanowień i działania dokonanego wbrew emocjom, żalowi i słusznemu gniewowi.
I jeszcze o tzw. "wojnie sprawiedliwej". Jezus kazał uciekać uczniom z oblężonej Jerozolimy, a nie chwytać za broń w imię "sprawiedliwej wojny". Później zostali za to potraktowani jako zdrajcy narodu przez tych, którzy zdecydowali się na obronę Jerozolimy. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Obrona konieczna w sytuacji, która nas zaskakuje, jest czymś innym niż pójście na wojnę, która wyzwala w ludziach straszne instynkty i emocje. Służba wojskowa w warunkach pokoju to inna sprawa. Władza, która miecz nosi dla utrzymania porządku, to też inna sprawa. Wiem, że to dyskusyjna kwestia, ale uważam, że w kwestii lojalności i obywatelskich obowiązków czasem trzeba wybierać między "obywatelstwami" - Królestem Bożym, które jest pokojem, a królestwem ziemskim, które bywa wojną. Dlatego osobiście nie wyobrażam sobie pójścia na wojnę. Ale może są tacy, którzy sobie to wyobrażają. We wczesnym Kościele nie było w tej kwestii dogmatów, a w armii rzymskiej były nawet legiony złożone z chrześcijan.