Jarku,
Absolutnie nie odbieram twoich postów, jako natrętne wtrącenia. Wręcz przeciwnie. Jestem bardzo wdzięczny za twoje uwagi.
Napisałeś:
Cytuj:
Nie znam sie na zwyczajach i na historii. Jednak z tego co moge powiedzieć, to dziwne by było, że męzatka ma się nie wynosić nad męża, a nad innymi mężczyznami może
Zbytnio również nie znam się na zwyczajach. A jeśli chodzi o wynoszenie się kobiety ponad męża lub mężczyznę, to kwestia jest właśnie dyskusyjna, bo skoro rozumiemy Pawłową wypowiedź z 1Kor.11, w ten sposób, że mąż jest głową żony, a nie że w ogólności mężczyzna jest głową kobiety (chyba byś nie chciał , bym ja jako mężczyzna był głową twojej żony, bo jest kobietą

), zatem wynika stąd, że obca kobieta nie k jajest pod twoim, jako mężczyzny, autorytetem. To jedna strona medalu, a druga to fakt, że p rzecież skoro tylko odczytujemy ten fragmnent z Tymoteusz w ten sposób, że kobieta nie powinna egzekwować autorytetu wobec mężczyzn, to wchodzimy na dość śliski grunt. Co bowiem zrobić wówczas z kobietami, które są dyrektorami firm lub działów w firmach, które mają autorytet, nad męskimi pracownikami? Co również począć z nauczycielkami, które mają doczynienia z dorosłą młodzieżą męską? Czy mamy to potępić? Czy mamy głosić, że kobieta nie powinna kierować firmą, i że nie powinna pracować jako nauczycielka w męskich szkołach dla dorosłych? Co wreszcie zrobić, z kwestią (co prawda historyczną) niewolnictwa, do którego Nowy Testament ustosunkował się dość liberalnie (czyli nie zwalcza go). Wyobraź sobie na przykład kobietę- panią, która ma niewolników. W tych wszystkich relacjach społecznych, może to również dotyczyć braci i sióstr w Chrystusie.
Chcąc nie chcąc, w tych wszystkich przykładach występuje kwestia egzekwowania autorytetu wobec mężczyzn.
Dlatego, właśnie zastanawiam się czy nie należałoby jednak tłumaczyć ten werset w ten sposób, że kobiecie nie pozwala się na wynoszenie się ( egzekwowanie autorytetu) nad męża, a nie w ogólności, mężczynę.
Cytuj:
Po drugie dziś w świecie promowane jest cos takiego jak kobiecość i męskość, coś co mnie jako wierzącego nie gorszy ani obrusza, bo co mi do świata, lecz jesli panny maja szukać męzów przez stroje, to jest to z pewnością niezgodne z literą ze tak powiem nauczania Pawła. ( z reszta to tez może świadczyć jacy mężczyzni przychodzą na spotkania i jak szukają. Zeby nie było że na kobiety zwalam Wink )
"co ma światło z ciemnością?"
Faktycznie, można wyciągnąć taki wniosek z tej mojej teorii o żonach. To jest tylko hipoteza. Ale przyznasz, że niekoniecznie, to musi oznaczać, że panny szukałyby amantów przez fryzury, stroje i błyskotki. Pomyśl o niezamężnych siostrach bardziej wpaniałomyślnie. Zobacz, czy gorszy cię to, że kobieta ma fajną fryzurę, pokręcone włosy, śliczny ubiór ( nie mylić z roznegrilowaniem się i wyzywającym wyglądem), kolczyki i naszyjnik? A jak naprzykład powinna wyglądać, twoim zdaniem, panna młoda na swoim weselu? Nie pozwoliłbyś jej na piękny strój, naszyjnik, kolczyki? W starym testmencie widzimy, że było to normalne. To wszystko przecież też może być dość umiarkowane, stonowane, i bez rozrzutności. A przy tym kobieta wciąż może zdobić się dobrymi uczynkami. Jedno drugiemu nie przeczy.
Zatem jest możliwe (tak tylko teoretycznie), że Paweł mógł stosować swoje nauczanie do żon. Może było to swego rodzaju zewnętrzne podkreślenie, że kobiety zamężne, są już w przymierzu małżeńskim, i nie są nie jako na zewnątrz, ale są zapieczętowane dla swoich wybranków. Nie wiem. mogę się w tym mylić. I raczej nie stawiam na taką wykładnię. Ale widzę, że można te fragmenty na upartego tak rozumieć. Próbuję się postawić w miejscu zwolenników pastorek i nauczycielek. Czy na prawdę nie mają oni żadnych argumentów? Czy jest to waszym zdaniem naciągane?
Smok napisał:
Cytuj:
Dla mnie zdanie jest bardzo proste, a słowo "zaś" służy skontrastowaniu pozycji uległości i uczenia się w stosunku do pozycji autorytetu i nauczania. W oryginale mamy następujący szyk wyrazów:
"Kobieta w cichości niech się uczy w całym podporządkowaniu się; nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani władać mężem, ale być w cichości" [I Tym. 2:11-12 interlinia]
Smoku, ale przyznasz chyba, że bardziej w tym wersecie pasuje jednak słowo mąż, a nie mężczyzna. Wyjaśniałem to Jarkowi parę akapitów wyżej.
Jeśli zaś tak jest w istocie, to mowa tu o żonie, a nie o kobiecie w ogólności.
Cytuj:
Już samo określenie "niejako z ramienia autorytetu męża" jest trochę sztuczne i naciągane. Nigdzie nie ma takiego pojęcia w Biblii, jak "z ramienia autorytetu męża". Jeśli mąż ma dar nauczania, to nich sam naucza, zamiast delegować żonę. Ludzie obdarzeni darem nauczania powinni nauczać sami, a nie za pośrednictwem żon. Oczywiście problem jest jeszcze taki, że Paweł w tym miejscu nie pisze o wynoszeniu się żony nad swego męża - a we wszystkich innych przypadkach zaznacza takie rozumienie tekstu.
Określenia " z ramienia autorytetu męża" faktycznie nie znajdziemy w Biblii. Czy jednak znajdziemy zasadę. Mi chodzi o to, że kobieta nauczając może pozostawać w uległości względem swojego męża, który tak w ogóle, może, lecz nie musi mieć daru nauczania. Kobieta więc zachowując postawę uległości i szacunku dla swojego męża będzie pytać się w domu swojego męża, rozmawiać, konsultować i nie pouczać go (tak arbitralnie) skoro on jest jej głową. Oczywiście jest miejsce na poradę ze strony żon, ale takie z góry pouczanie męża, czyli wykładanie mu nauki, może ono właśnie jest niedozwolone?
He, he, sam faktycznie nie jestem jakoś do tego przekonany, ale przyznasz, że tak argumentując, zwolennicy pastorek i nauczycielek, jakoś starają się być biblijni. A przecież kwestia kontekstu nie jest tu aż tak wyraźna. Czyli dość trudno jest tak uczciwie, jednoznacznie powiedzieć, że na pewno nie znajdujemy kontestu małżeńskiego we fragmencie 1Tym.2,9 - 15. Mamy Adama i Ewę, czyli małżeństwo, mamy macierzyństwo. Wiem, powtarzam się. Dodatkowo ta swego rodzaju presja, że może uderza się w powołanie niektórych kobiet.
A przy okazji, bardzo ciekawa, i godna zastanowienia się jest Twoja teoria o duchowym macierzyństwie. Warto to przemodlić, przemyśleć. Choć jak sam czytałeś post Artura Olczykowskiego, jest to trudne do obronienia i pozostaje w sferze spekulacjii, tak samo jak to do czego ja bym się skłaniał, a oczym pisałem w tej kwestii. Faktycznie, w zakresie słowa 'zbawienie' nie znajdziemy tłumaczania: rozwój emocjonalny, czy rozwój osobowości. Ale już to co przytoczyłeś jest dość ineresujące: uzdrowienie, przywrócenie do poprzedniego stanu. W jakimś sensie kobieta przez (zwykłe) macierzyństwo, może powracać do czegoś co tak normalnie jest dla kobiety utracone. Nie wiem. Ale może i nad tym warto by się zastanowić.
Jarku, napisałeś:
Cytuj:
Paweł co prawda nie napisał wprost o takich sytuacjach o jakich napisałeś ale wspomniał o związkach nietypowych. Wierzący z niewierzącym. Pana z dzieckiem nie może byc zgorszeniem, wobec braci, jesli uwierzyła po. Tak samo i rozwódka, nie może być zgorszeniem, nawet w czasie gdy z męzem była w zborze a mąż ją opóscił dla innej, bo tym samym mąz wyparł sie także Chrystusa.
Choc najczęsciej jest tak, że w sumie wcześniej wcale nie musiał byc w zborze dla Chrystusa, to i nie wyparł się Chrystusa, ale odkrył jedynie swoje prawdziwe oblicze. To samo dotyczy kobiet.
Tak też jest w związkach z niewierzącymi i tam jesli niewierzący współmałzonek chce rozwodu, to jak nic juz nie pomoże i nie chce dalej zyć z osobą wierzącą, to niech sie rozejdzie.
Oczywiście zgadzam się z Tobą. Wszystkie te szczególne sytuacje nie negują powołania macierzyńskiego kobiety. Ja wszakże mówię o czymś zasadniczym. Zasadniczo to macierzyństwo związane jest z rodziną. Mąż, żona, dzieci. Tak jest zwykle. Ale są też wyjątki, jak to powyżej opisałeś.
I na pewno to nas, jako chrześcijan nie powinno gorszyć, że kogoś spotkał rozwód (oczywiście nie z jego winy), pozostawienie przez partnera, czy kobieta samotnie wychowująca dzieci, która w takim stanie nawraca się. To żaden powód do gorszenia się.
Pytasz również Jarku:
Cytuj:
Gdy jakaś kobieta żyje "bez slubu" z mężczyzną, a uwierzyła czy jest mężatką niewierzącego?
Na pewno nie jest mężatką, jeśli nie było ślubu. Swobodnie może się rozstać z tym człowiekiem, i nie nazwalibyśmy ją rozwódką. Ślub przed państwem i Bogiem, to jednak istotna sprawa, chociażby nawet z tego powodu, że mamy być posłuszni wszelkiemu porządkowi ludzkiemu, i podporządkowywać się władzom.
Ale następne pytenie brzmi: jeśli mają już dzieci, to czy ta wierząca, powinna wziąść ślub z tym niewierzącym człowiekiem, czy odejść od niego? Ja tak dla siebie samego odpowiadam, że raczej powinna wyść za mąż za niego. Nawet pomimo tego, że człowiek ten jest niewierzącym. Dzieci potrzebują zarówno ojca jak i matki. Myślę, że zabraniając wyjść tej kobiecie za mąż przecedzilibyśmy komara, a połkneli wielbłąda. No, ale to inny temat. Też kontrowersyjny

.[/b]