Agnostyk napisał(a):
OK - coś w tym jest co napisałes jednak nie mogę się z tym zgodzić. Wszystko oczywiście rozbija się o wiernych - jak im się nie chce to ich nikt nie zmusi... Ja tam zacząłem czytać katechizm nie po dobroci ale dopiero jak mnie zewsząd zgraja protestanckich teologów dopadła - wczesniej byłem za leniwy
To z pewnościa nie byli teolodzy, tylko ludzie, którzy czytali Pismo i robili z tego lepszy (lub czasami gorszy) użytek. Ja z kolei nie mogę się zgodzic z tezą, że wszystko rozbija się o wiernych. Jeśli trafisz do kościoła, w którym nauczanie jest normą, to będziesz znał lepiej nauczanie tego kościoła.
A Twoje lenistwo to średnia krajowa w Polsce. I zwróć uwagę, że jakoś nikt nie nawołuje parafian, żeby czytali Katechizm ani nikt im nie wykłada nauki krk. Zainteresowanie nauczaniem Biblii w grupach domowych w ramach Ruchu Odnowy szybko jest kanalizowane tak, żeby młodych ludzi albo skierować w koleiny Tradycji, albo się ich pozbyć (jeśli już weszli zbyt głęboko w poznanie Słowa i nie dają się omamić katolicką ściemą). Testem jest różaniec lub inne maryjne wyznanie wiary - wtedy od razu widać, kto jest "swój", a kto "kryptoprotestant", hehe!
Agnostyk napisał(a):
Natomiast to, że JA być może źle coś pojmuje nie jest równoznaczne z tym że KTOŚ COŚ ŹLE NAUCZA... To jednak nie jest ta sama bajka.
Na tym etapie dyskusji problem nie polega na tym, czy ktoś naucza lepiej lub gorzej, tylko na tym, CZY W OGÓLE NAUCZA.
Agnostyk napisał(a):
To tak jakby profesorowi na wykładzie powiedzieć - "Panie profesorze zagadnienia na egzaminie i wymogi egzaminacyjne muszą być takie jak my zrozumieliśmy (albo olaliśmy) a nie jak Pan wykładał"... To jednak jest odwracanie kota ogonem...
Niekoniecznie. Ostatnią formą nauczania, jaką odbiera przeciętny katolik, jest nauczanie przed bierzmowaniem (nie licząc propagandowego kitu w ramach tzw. "nauk przedmałżeńskich"). Dlatego alegoryczna osoba profesora w ogóle nie pojawia się na horyzoncie, a ogon kota pozostaje na swoim miejscu.
Sposób i gorliwość w nauczaniu widać po efektach (owocach), czyli po wiedzy i życiu przeciętnego członka danego kościoła. O ile nowe narodzenie powoduje "samoistny" (czyli naturalny dla Ducha Świętego zamieszkującego w człowieku od momentu nowego narodzenia) pęd do Słowa Bożego (który niestety często nie jest własciwie kultywowany i to jest poważny problem), to w organizacjach nazywających się kościołami lecz złożonych z ludzi nieodrodzonych obserwuję z grubsza biorąc dwie opcje:
1. Religijność opartą na tradycji, przyzwyczajeniach i "owczym będzie" pozbawioną poważniejszej refleksji nad nauczaniem własnego kościoła. Dotyczy to znakomitej większości członków martwych kościołów historycznych i nie tylko historycznych.
2. Sekciarską gorliwość opartą pozornie na Biblii, a tak naprawdę na materiałach i objawieniach pozabiblijnych. Dotyczy to nie tylko Świadków Jehowy, mormonów czy adwentystów, ale również "moherów", "legionów Maryi" i innych "hardcore'owych" katolików, opierających swoje wierzenia na objawieniach maryjnych, dyrektywach Ciała Kierowniczego z Rzymu czy propagandzie z Torunia.
Ja sam jestem ciekaw, czy odpowiednio interpretuję słowa Adama w tej kwestii. Ale mam wrażenie, że tak. Ewangelizując katolika musimu odnosić się do tego, W CO ON NAPRAWDĘ WIERZY, a nie do tego, W CO POWINIEN WIERZYĆ. Jedno z drugim ma przeważnie niewiele wspólnego, ale nie przeszkadza to ani jemu, ani jego duszpasterzom. Dlatego dowodzenie przeciętnemu katolikowi rzeczywistej niebiblijności rzeczywistej doktryny katolickiej jest dyskusją z Katechizmem, a nie z katolikiem, którego ewangelizujemy. Czasem jest tak, że dopero w wyniku ewangelizacji katolik poznaje doktrynę własnego kościoła, bo sięga po katechizm. Potem sięga po Biblię i widzi sprzeczność między Katechizmem a Biblią. I poznaje Prawdę, a Prawda go wyzwala. Albo nie chce Jej poznać i wtedy go nie wyzwala.