Ja to rozumiem tak: nie mamy wyjść z tego świata, bo musielibyśmy chyba się przenieść na księzyc. Mamy nie szukać jedności z ludźmi niewierzącymi, nie chodzić z nimi w jednym duchu.
Moi rodzicie( ja już jestem bardzo dorosła, mężata i dzieciata) sa niewierzący. Szanuję ich, odwiedzam, czasme im pomagam, oni mi pomagają. Ale wiedzą, że są takie rzeczy, takie poglądy , których z nimi podzielać nie będę. Kiedyś, jak byłam młodsza, toczyły się o to wielkie spory. Nasłuchałam się wielu przykrości, a i do dziś zdarza się, że mama mówi "ty wolisz tę sektę niż własną rodzinę". Próbowała mnie na wszelkie sposoby "urobić" na swoje podobieństwo i obraz( przekupstwem, szantażem, poczuciem winy etc.). Tata tez kiedyś rozgoryczony wyznał, że zgłupiałam, a on takie mądrości we mnie wlewał liczac na to, że przejmę jego poglądy.
I w tym sensie "nie chodzę z nimi w jednym jarzmie", mam inne priorytety, inną hierarchię wartości, dla czego innego żyję, inne mam życiowe cele, inaczej tez wychowuję własne dzieci. Nie zrywam jednak kontaktu z rodziną, głosząc im ewangelię , jeśli tylko jest okazja.
Mój mąż kiedyś dostał pracę jako menager handlowy w dobrze prosperującej firmie. Wytrzymał tam jakieś 4 miesiące. W tym czasie koledzy zamontowali mu w komputerze( niby dla żartu) stronki o treści pornograficznej, ciągali go na piwko wieczorami( i nie tylko piwko), szef na służbowych wyjazdach zawsze miał czas na sprośne żarciki, koniaczki i wolę nie mysleć, co jeszcze. Inny świat! Duże pieniądze, oszustwa i kopanie pod sobą dołków w łonie samej firmy to była zwykła codzienność.
Mąż podjał decyzję , że nie będzie tam pracował. Ta praca , ta firma miała na niego zły wpływ. Musiał też uczestniczyć, chciał czy nie, w tych kłamstwach i oszustwach "handlowych"( jeśli nie chciał wylecieć z pracy). Mąż zrezygnował( zresztą szef też krzywod na niego patrzył, inni pracownicy również, zbyt "inny" był, nie pasował). To było to jarzmo z niewierzącymi...
Nie wszystko i nie zawsze da się przeliczyć na pieniądze.
Małżeństwo z kimś niewierzącym to też takie jarzmo. Mam kuzynkę, któa już się tak męczy kilkanaście lat. Przestała chodzić do zboru, nie może się swobodnie pomodlić we własnym domu, bo ma nieprzyjemności, ulegŁa naciskom rodziny( przede wszystkim męża) i ochrzciła dzieci w KRK...
Czasem musimy dokonać wyborów, podjąć trudne decyzje, ale zawsze na I miejscu musi być BÓG. Płacimy za to cenę, czasem odrzucenia, samotności, przejsciowej biedy, ale najwazniejsze, zeby Jemu się podobać i pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, w Duchu Świętym...
|