Bea napisał(a):
Erni, płeć przyjaciela nie ma tu nic do rzeczy. Gdyby twoja zona spędzała z przyjaciółka więcej czasu niż z tobą. To jej a nie tobie zwierzała się ze swoich problemów nie ruszyłoby cie to?
Wbrew temu, co napisałaś, płeć ma tutaj ogromne znaczenie. Jakoś mnie nie rusza, że moja żona pogada sobie "od serca" z inną kobietą (siostrą-przyjaciółką). Więcej, nawet się z tego cieszę. Bo wiem, że są sprawy, w których - mimo najszczerszych chęci - nie jestem w stanie mojej połowicy zrozumieć. Po prostu taki ze mnie tępy, męski typ
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Ale nie zdzierżyłby, gdyby tak czyniła w stosunku do przyjaciela-brata. Tak jak napisałem, czułbym się emocjonalnie zdradzony
Bea napisał(a):
Na pewno?
Mnie stawianie przyjaciela -płeć nieistotna- przed wspólmałzonka wydaje sie tak samo niewłaściwe.
Na pewno. Odpowiedz wyżej.
Bea napisał(a):
Napisałam juz czym jest według mnie przyjaźń ale powtórzę:
to zaufanie, pewność że można na kimś polegać, że jest się akceptowanym, że ktoś powie nam szczerze co myśli ale nas nie potępi, że zawsze poda dłoń. Ktoś kto po jednym telefonie że źle się dziej, potrafi przejechać setki kilometrów by podtrzymać na duchu; to ktoś kto zrezygnuje gdy potrzeba padnie na kolana i trwa z nami w poście i modlitwie; ktoś kto dzieli się ostatnią kromką chleba.
Widzisz, Bea, od definicji trzeba było zacząć. Dla mnie to, co napisałaś, to braterstwo, a nie przyjaźń. Tak powinny wyglądać normalne relacje w Ciele Chrystusowym. O tym np. pisał Jan (1Jn 3,16-17)
Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci.Jeśli zaś ktoś posiada dobra tego świata, a widzi brata w potrzebie i zamyka przed nim serce swoje, jakże w nim może mieszkać miłość Boża?
Dla mnie przyjaźń to - jak wcześniej napisałem - bycie przy jaźni drugiej osoby, bycie najbliżej jak to jest możliwe (przy jej sercu, jestestwie). Przy tak rozumianej definicji, niewiele pozostaje osób, o których powiem, że są moimi przyjaciółmi.
Moim przyjacielem jest Jezus - i nie jest to wyświechtany frazes. On rzeczywiście jest przy mojej jaźni. On mnie zna najlepiej, najbardziej intymnie, całkowicie. Przed Nim nie udaję, bo i po co? Zna mnie tak doskonale, a jednak nigdy się ode mnie nie odwrócił (no nie wiem, co by zrobił ktoś inny, gdyby znał mnie tak dobrze jak Jezus
Moim przyjacielem jest moja żona. Zna mnie tak, jak nikt inny na świecie (nawet matka mnie tak nie zna
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
). Widzi mnie codziennie, wie jakim jestem, a jednak nadal mnie kocha. Jej mogę powiedzieć wszystko... no prawie wszystko
![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
Przyznaje mam też swoje grzeszki, o których wolałby nie mówić
Czy mam innych ludzi, którzy są przy mojej jaźni (przyjaciół)? Chyba nie... Żałuje, ale z nikim nie jestem w prawdziwej (według mojej definicji) przyjaźni. Może to moja wina? Nie wiem. Mam braci, mam siostry, kumpli i znajomych. Z jednymi jestem w zażyłych relacjach, znamy się jak łyse konie... ale nie nazwałbym ich przyjaciółmi. Po prostu nie zawsze mam odwagę być przy nich sobą - a wobec przyjaciela takim być powinienem.
Może jestem zbyt wymagający. Ale bardzo szanuję słowo "przyjaciel". I niech tak dla mnie pozostanie.
Czy tak rozumiana przyjaźń może istnieć między kobietą i mężczyzną, którzy nie są małżeństwem? Moim zdaniem nie. Braterstwo jak najbardziej, ale nie przyjaźń. Przyjaźń wymaga zbyt głębokiej intymności, co niestety ze względu na naszą płciowość stwarza zbyt silną pokusę.
W przypadku przyjaźni męsko-męskiej zanika problem płciowości. Mężczyźni naturalnie mnie nie pociągają, kobiety - a i owszem
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Jakoś mnie nie rusza gdy facet zwierza się mi ze swoich problemów, "wypłakuje się" na ramieniu (który facet tak robi
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
) itp. No z kobietami to już mogłoby być różnie...