Gabi napisał(a):
My z mezem mieszkalismy po slubie z przerwami poltora roku z rodzicami jego a pozniej z moimi i teraz jesli mam okazje to radze swiezo upieczonym malzonkom aby tego nie robili. Nie jest to zdrowe. Lepiej w ciasnym ale wlasnym.
Znam tez takie przypadki ze po paru miesiacach wierzacy malzonkowie decyduja sie na "separacje" i dojazdy do siebie raz np. na tydzien. Dla mnie to dziwne a wy co myslicie?
Dla mnie mieszkanie z rodzicami świadczy o tym braku praktycznego aspektu biblijnego odłączenia się od nich, oprócz oczywiście odłączenia mentalnego, emocjonalnego, decyzyjnego już PO ślubie, które też powinno nastąpić.
Mogę o swoim przykładzie też napisać, ale wolałabym nie robić z niego miary dla innych. Chętnie jednak poczytam refleksje, bo Gabi wskazała na konsekwencję której można uniknąć stosując się do wskazań z Biblii. To jest też cenne.
Tak jak i uwagi Smoka o bezkrytycznym przetransponowywaniu wzorca kulturowego [starotestamentowego] do dzisiejszych czasów.
Z tymi "separacjami" po ślubie to różnie bywa, czasami sytuacja materialna wymaga tego. Ale jeżeli można gdzieś zarobkowo razem wyjechać, to ja osobiście tak bym wolała - przy mężu. Ale niestety nie zawsze się da. Jednak myślę, że szkoda jest gdy dzieją się takie rozłąki na początku małżeństwa. Jeżeli trzeba, a można zarobić przed ślubem [i wymaga to wyjazdu tylko jednej ze stron] to chyba warto poczekać ze ślubem? Co myślicie o zasadzie cieszenia się i kosztowania "ze swojej winnicy" przez rok po ślubie - oczywiście w realnych granicach tego zalecenia.
Smok Wawelski napisał(a):
- okres po ketubie i przed zaślubinami był wykorzystywany m. in. na przygotowania do roli męża i żony. To naprawdę nie jest zły pomysł, żeby w okresie narzeczeńskim skorzystać z rad zaufanych odrodzonych ludzi, którzy sami są świadectwem jako małżonkowie.
Czyli [wracając do moich pytań o sytuację NARZECZONYCH] jak najbardziej praktyczny aspekt.
Można sobie zaoszczędzić wielu kłopotów PO ślubie, jeżeli umie się czekać i odpowiednio czas wykorzystywać.
Najczęściej dziś narzeczony nie "znika" na określony czas, ale narzeczeni widują się, szukają nawet okazji do jak najczęstrzego spędzania ze sobą czasu.
Co myślicie o budowaniu wspólnej relacji z Bogiem już w tym okresie? [wspólne modlitwy o siebie i przed sobą na wzajem]?
Zostawiać modlenie się przed sobą na czas PO ślubie?
A okazywanie sobie czułych gestów?
Czy granice intymności wyznacza tylko to co widoczne przed innymi [dotyczące nie gorszenia]? Np. czy trzymanie się za ręce jest OK., a siadanie sobie na kolanach, całusy, objęcia, przytulania?
Gdzie postawić znak: "zbyt blisko"?