Owieczka napisał(a):
Próbujesz mnie przekonać, żebym przesunęła margines tam, gdzie Ty uważasz to za słuszne uczynić. W oparciu o Twoje rozumienie Słowa, Twoją interpretację słów "przyozdabiajcie się z umiarem". Dla Ciebie umiar oznacza co innego, niż dla mnie.
Nie. Próbuję Cię przekonać, żebyś nie stawiała marginesu tam, gdzie nie został on postawiony ani przez Słowo Boże, ani przez normalne słownikowe znaczenie słowa "próżność".
Owieczka napisał(a):
Po to właśnie kładzie się cienie na powiekach i farbuje włosy. Żeby nas podziwiano. Wiem o tym, bo jestem kobietą. I nie sądzę, abym tak bardzo różniła się od innych kobiet.
No i tutaj chyba leży problem. "Nie sądzisz", abyś się tak bardzo różniła od innych kobiet, ale z dyskusji wynika, że się jednak różnisz w tej kwestii od co najmniej kilku innych kobiet, które wcale nie są "ze świata" i które kochają Pana tak jak Ty. Wygląda na to, że Ty sama postanowiłaś zadecydować o granicy próżności za innych - a to jest bardzo niebezpieczna praktyka, która nigdy nikomu nie wychodziła na dobre.
Owieczka napisał(a):
Balejaż lub trwała = kilkadziesiąt złotych wydatku i parę godzin u fryzjera w dodatku wymagająca stałych wizyt (odrosty i zniszczenie włosów) itd. Dla mnie to właśnie oznacza: nadmierne przywiązywanie wagi do wyglądu. Niewątpliwie jest to oznaka próżności, od której my, kobiety nie jesteśmy wolne.
Ja się na balejażach nie znam, więc techniczne terminologie nic mi tutaj nie mówią. Natomiast owszem, moja żona czasem robi sobie "trwałą" - nie wiem, na czym to polega, ale efekt mi się podoba. Niewiasty powinny się przyozdabiać powściągliwie, godnie i z rozsądkiem - dla apostoła Pawła "granica próżności" nie leży tam, gdzie jest ZERO przyozdabiania. A jeśli tak, to jej sama nie przesuwaj, bo to nie ma sensu i nikomu świętości nie przydaje.
Owieczka napisał(a):
Słowo mówi, że mężatka żyje w rozterce usiłując podobać się Panu i mężowi - a ja się zastanawiam, ile z nas w ogóle żyje w tej rozterce...? Bo jakoś tego nie widzę... Raczej jak lwice bronimy owego prawa do przyozdabiania się, malowania... nazywając to "pięknością", "kobiecością"...itp.. Czy sztucznie ubarwione oczy są piękne? Czy sztuczne kolory na włosach są piękne? Prawdziwe, fizyczne piękno jest czymś innym. I ja je dostrzegłam w niemalowanych, skromnych wierzących kobietach. Jakby mi ktoś wtedy oczy otworzył. Ten cały zewnętrzny blichtr wydał mi się po prostu tak śmieszny i nieistotny, że szkoda na niego czasu.
Zacznę od końca tej wypowiedzi. Nie wiem, na jakiej podstawie postanowiłaś zadecydować o tym, co jest dla kogo piękne i sugerujesz, że Tobie ktoś oczy otworzył, a inni mają nadal oczy zamknięte - nie masz do tego ŻADNYCH PODSTAW - a już napewno nie masz podstaw biblijnych. I wypływasz na coraz głębsze wody braku tolerancji dla innych w sprawach zewnętrznych - no bo co mają sobie pomyśleć, jeśli dajesz im do zrozumienia, że robią rzeczy "śmieszne, nieistotne i tracą na to czas"? Uważam, że po prostu zaprzeczasz w tym wszystkim nauczaniu Pawła o wolności w sprawach zewnętrznych, starając się jakoś zachowywać pozory "dawania wolności".
Teraz druga sprawa, odnośnie życia w rozterce. Paweł nie pisze, że żona powinna żyć w rozterce. Kristino, nie wiem, gdzie to wyczytałaś.

I Kor. 7:34 mówi, że mężatka troszczy się o to, jak się mężowi podobać - Paweł traktuje to jako stan oczywisty dla mężatki. Jeśli kobieta nie chce mieć tego problemu, to niech nie wychodzi za mąż. Wtedy nie będzie miała żadnej rozterki.
Jakoś nie zauważyłem, żeby moja zadbana żona miała problem z tym, czy ma się bardziej podobać Panu, czy mnie. Chce podobać się Panu, a równocześnie dobrze się czuje, gdy jest zadbana i podoba się mnie. Ani nie spędza zbyt wiele czasu przed lustrem, ani nie chodzi po gabinetach wydając niezdrową ilość kasy. Jest bogobojną niewiastą wydającą trwały owoc od wielu lat, a także pomocą, radością i koroną swego męża.
Oczywiście w tych sprawach można inaczej. I ja nikomu tego nie chcę zabraniać, bo nikt mi nie dał takiego prawa. Ale nie będę twierdził, że daję komuś wolność, równocześnie informując go, że tak naprawdę myślę sobe o nim, że źle postępuje. Tu jest sedno moich uwag i głównie o to mi chodzi.
To wszystko mi przypomina dyskusję o telewizorach. Problem nie polega na wyrzuceniu czegoś fizycznie z życia, tylko na odpowiednim tego używaniu, bo walka toczy się wewnątrz nas. Wyważenie tych kwestii, o którym pisze Gabi, nie polega na wyrzuceniu kosmetyków przez okno - przecież konsekwentne podejście do braku upiększania się musiałoby nas doprowadzić do wyrzucenia przez okno wszystkiego, co nam na przykład ładnie pachnie, a nie jest naturalne. Czyli doszlibyśmy to "talibańskiego" absurdu.
Jako mąż podziwiam i chwalę moją żonę za wszystko, co duchowe i za to, co zewnętrzne - od wyglądu po gotowanie i pieczenie ciast. Jeśli ktoś uważa, że źle robię ciesząc się wyglądem mojej żony, to niech dokładnie przeczyta choćby Pieśń nad Pieśniami, a potem podyskutujemy bardziej szczegółowo.
