Owieczka napisał(a):
Uwierz mi- nie piszę wszystkiego.Zresztą- na forach tak się tego nie boję. Nawet sobie trochę eksperymentuję pozostając anonimowa, obserwuję ludzkie reakcje.I swoje. Uodparniam się.
Skoro tak, to dobrze. Wierzę, że wiesz co robisz.
Cytuj:
O wiele gorzej jest w realu.
Bo strasznie trudno mi zrozumieć, dlaczego muszę być twarda..eee...oddolnie w towarzystwie chrześcijan, ludzi wierzących. Bo patrząc na ich reakcje nie widzę żadnej różnicy miedzy nimi a ludźmi tego świata, a szczerze mówiąc już w świecie spotykałam niewierzących potrafiących okazać troskę drugiemu człowiekowi o wiele bardziej niż owi wierzący.
Jak się nawróciłam, to nawinie myślałam, że można zaufać komuś, kto mówi o sobie "nowonarodzony w Chrystusie". Strasznie się na tym przejechałam...
Stan kościoła, zwłaszcza jeśli chodzi o miłość braterską jest tak opłakany, że jak mówisz niewierzący potrafią nas zawstydzić swoją postawą. Ja bym się wahała czy nazwać takich ludzi chrześcijanami, skoro jak już cytowałam, "kto nie miłuje, nie zna Boga". Tak myślę, że zamiast zastanawiać się dlaczego "chrześcijanie" okazują innym wierzącym niechęć, egoizm a nawet nienawiść trzeba się gorliwie modlić o prawdziwych naśladowców Jezusa - żeby Bóg ich zetknął z Tobą.
Cytuj:
Nie jestem "zależna" od niczyjej akceptacji. Mam swoje zdanie i swoje przekonania, potrafię je wyrazić- i to też źle, bo o wiele lepiej nie mówić głośno, jakie się ma przekonania i w co się wierzy.
Męczy mnie to, że nigdzie nie można czuć się bezpiecznie. Że wiecznie trzeba nosić maskę. Udawać. To jest konieczne, taki wymóg społeczny. Właśnie dla osobistej ochrony. Ze nie można ufać ludziom. Źle mi z tym...
Może się po prostu nie nadaję na bycie wśród ludzi. Jestem zbyt otwarta, ale to nie idzie w parze z odpornością na zranienia. Niestety bycie człowiekiem otwartym z definicji naraża na zranienia.
Zranień można uniknąć nosząc maskę. Ale ta maska na tyle mi uwiera, że też się z nią źle czuję. Błędne koło.
Zależność nie polega na tym, że boisz się mieć własne przekonania, tylko na tym, że cierpisz, kiedy ktoś je skrytykuje (zwłaszcza jeśli doda do tego obarczanie Cię winą, jeśli się jakkolwiek źle czujesz lub uważasz coś nie tak). Osobiście uważam, że dla chrześcijanina "noszenie maski" jest opcją nie do przyjęcia. Nie po to posłał nas Bóg do świata, mamy być miastem na górze, a nie schodzić do bunkrów ze strachu. Bo jeśli musimy się ukrywać za maską, to jak Jezus nas umacnia i osłania przed tym, czego się boimy? Ja wybieram opcję mówienia o sobie tylko tych rzeczy, które nie są dla mnie drażliwe. Staram się także, aby coraz mniej spraw było dla mnie drażliwymi. Żeby być świadectwem musimy pozwolić, żeby inni widzieli nasze życie. A jak to zrobisz, skoro musisz się chować?
Cytuj:
Wcale nie jestem odosobnionym przypadkiem. Spotkałam w swoim życiu ludzi otwartych, gotowych mówić o sobie wiele, i to już na pierwszym spotkaniu. Czułam się z nimi...dobrze. Oni niczego nie ukrywali.
Myślę, że Bóg ich uwolnił od strachu i nauczył nie zależeć od cudzych opinii i odczuć.
Nie obarczam Cię winą za nic, nie uważam, że musisz się "starać". Ale może przestań się starać, a zacznij się modlić o trochę inne rzeczy.
A tak już poza tym - Owieczko zastanawiam się na ile poszukujesz pomocy i rady skoro nie korzystasz z tych które są Ci oferowane...