Owieczka napisał(a):
Masz rację.
Tylko jeśli się wiele innym dawało, a w zamian dostało się tak malutko...to kiedyś się "pęka". Najbardziej boli posądzanie o złe intencji, doszukiwanie się złych motywacji. Starasz się, modlisz, uniżasz, a i tak zostaniesz posądzony o najgorsze. Wystarczy, że ci się noga raz powinie, że okażesz słabość. Żadnego wybacz!
No i nie bardzo się chce być w społeczności, w której czujesz się jak ktoś obcy. Daleki.
wiem jak może czuć się człowiek w takiej sytuacji jak opisujesz. Byłem w takiej sytuacji, chociaż można to moje bycie skwitować, że byłeś w chorej grupie, to i chore zachowania, ale fakt jest faktem. Po wielu latach mojej intensywnej "służby" zaniedbania siebie pod różnymi względami, odwrócili się ode mnie praktycznie wszyscy, na których liczyłem. Ale tak bywa, boli, ale jak mówi przysłowie "co nas nie zabije to nas wzmocni" jakoś z tego wyszedłem.
Owieczka napisał(a):
Nie można zadowolić innych ludzi. Oni też mają oczekiwania. Wcale o nich nie mówią, ale kiedy ich nie spełniasz- odrzucają cię.
Wypunktować oczekiwania...? Chciałabym poczuć, że jestem gdzieś. Oto to jest moja wspólnota, tu są ludzie, przynajmniej niektórzy, do których mogę zwrócić się o pomoc w trudnej sytuacji, a oni nie powiedzą "nie". A i oni poproszą mnie czasem o pomoc. Chciałabym móc pójść na grupę modlitewna i w jednym Duchu z kimś się pomodlić. Ale tak wiesz...bez strachu, że coś "nie wypada". Bez myślenia, że o, teraz to już mnie posądzą o "emocjonalizm". Bez tego wiecznego pilnowania się. Może tylko(aż?) tyle.
I jeśli ktoś się o kogoś troszczy, to zapyta "co u ciebie?"- gdy widzi, że coś jest nie tak.
Kiedyś bardzo się przejmowałem, kto i co o mnie powie. Byłem zajęty tym, aby ktoś o mnie złego słowa nie powiedział. Próbowałem przypodobać się ludziom. Teraz wiem, że zbiorowość to taki "nigdy nie najedzony stwór" chce wiele, ale sam nic nie da.
Możecie powiedzieć, że nie mama racji i inne, ale takie jest moje doświadczenie i takie moje refleksje. Uważam, ze jest zbyt dużo cynizmu, niesłowności, hipokryzji, nieszczerości. No cóż takie moje życie, że takie osoby spotykałem i spotykam. Owszem są też w moim życiu ci, do których mogę pójść i coś powiedzieć, ale większość nie potrafi tego "udźwignąć". Jeden znajomy jak z nim rozmawiam, to po prostu usypia

.
Owieczka napisał(a):
Ale jest tak , jak piszesz. Nikt nie zapyta. Bo się krępuje. Bo się boi - że źle zareaguję. Bo nie wie, jak. Albo ma swoje, ważniejsze sprawy. Pewnie, rozumiem to. Tylko...czy wierzący z pewnym stażem w Bogu nie powinni wydawać owocu Ducha? W prawdziwej miłości nie ma bojaźni...
powinien wydawać owoc, ale ja pozwalam innym nawet tym ze stażem, być tylko człowiekiem, który też ma słabsze lata, dni, upadki i problemy. Nie oczekuję że ktoś będzie tytanem wiary tylko dlatego że ma staż. A czasem właśnie ci nowi mają więcej zapału i chęci, bo ci ze stażem są czasem zmęczeni, wycofani.
Możemy się okraszać zdaniami, o oddaniu, o działaniu Słowa, ale w zderzeniu z rzeczywistością jest bardzo często trochę inaczej. Czytamy książki o misjonarzach i ich dziełach, ale zapominamy, że gdybyśmy ich znali osobiście to tez poznalibyśmy ich ludzkie oblicze niedoskonałe. Ja po prostu nie lubię udawania, że niedoskonałości nie ma. Lubie nazywać sprawy po imieniu, a nie zaklinać rzeczywistość sloganami.
Owieczka napisał(a):
Ale może jest tak, jak piszesz. Bajek nie ma. Happy endu nie będzie. Czas przestać żyć mrzonkami. Widocznie standardy Bożego Słowa są ustawione dla nas...zbyt wysoko...
Heppy end to raczej cel chrześcijaństwa, ale chcielibyśmy juz teraz być trochę szczęśliwsi.
Owieczka napisał(a):
Muszę się nauczyć służyć innym bez oczekiwań. W tym na pewno masz rację. Popracuję nad tym. Choć jeszcze mi daleko do...radowania się taką służbą...
No werset mówi, że więcej szczęścia jest z dawania, aniżeli z brania. więc branie też szczęście przynosi według tych słów, ale nie można uczynić z tego celu naszego życia. Nie możemy oczekiwać, od innych niczego. Jedynie Bóg oczekuje od nas, że będziemy coś czynić, jeśli Jego słuchamy to problemów mniej.
Owieczka napisał(a):
Cóż, jesteśmy wredni. To znaczy, my- ludzie. Wszystko jedno, wierzący, czy nie. Takie tam sobie własne piekiełko stworzyliśmy. A wszystko dlatego, że nie umiemy kochać siebie nawzajem. Bo ciągle zbyt dużo myślimy o sobie. Wszyscy- ja też.
Jeżeli nie jest to wyznanie pesymistki, to uświadomienie sobie faktu, że nie jesteśmy lepsi od innych jest oczyszczające.
Owieczka napisał(a):
A teraz...jestem w takim miejscu, gdzie już tylko Bogu mogę zaufać. Wiem, że ludzie nie pomogą. I wiem, że powinnam przestać się miotać, bo "przedłużam swoją agonię". W zasadzie tyle już wiem, że sama mogłabym sobie odpowiadać...a w praktyce to cienko wychodzi, cienko...
No, to nic. Życzcie mi owocnego umierania
no, coś musi umrzeć, aby zmartwychwstać mogło COŚ
