Przebaczenie w tej kwestii jest dla mnie zlozonym pojeciem, bo ja nie wiem... wydaje mi sie, ze nie mam nieprzebaczenia, ale nie moge powiedeziec, zebym nie miala wcale zadnego zalu i bolu na wspomnienie tego wszystkiego, przez co musialam przejsc...
Jednak mimo wszystko mysle, ze przebaczylam, poniewaz nie mam w sercu nienawisci, nie zycze niczego zlego, ani nie pragne zemsty... wrecz przeciwnie, czasem - teraz juz nie tak czesto i intesywnie jak kiedys - modle sie do Boga o przebacznie i ratunek dla zagubionej duszy...
A jezeli chodzi o kryzys w malzenstwie, to sie pojawil on akurat wtedy, gdy sie nawrocilam i przestalam palic, a zamiast lazic z mezem na piwo, zaczelam chodzic do Kosciola - co do czego on akurat nie wyrazil sprzeciwu, chociaz mi powiedzial raz albo dwa, ze wolalby zebym byla taka jak wczesniej, do nawrocenia - co mnie wtedy bardzo zdziwilo, bo uwazalam, ze stalam sie bez dwoch zdan lepsza...
To wtedy to on zaczal na piwo chodzic sam i potem to juz bylo coraz gorzej...
No i powtorze - nie bede szukala zadnych przyczyn w sobie, wystarczy ze jest wielu innych, chetnych do poszukania tych przyczyn we mnie - od lat to robili i robia... Ja sie zdaje sprawe, ze nie jestem idealem, ale mimo wszystko uwazam i bede nadal tak uwazala, ze na cos takiego, co sie stalo, nie ma zadnych przyczyn...
A gdyby chodzilo tylko o kryzys w malzenstwie, to mozna byloby nad tym popracowac i go przezwyciezyc - ale tutaj wysilkow jednego po prostu nie wystarczy... wiem to z praktyki - potrzeba dwojka chetnych.
Nawet gdy mi powiedzial, ze "ma kogos i chce rozwodu" - plakalam i prosilam by sie upamietal, deklarowalam ze gotowa jestem wszystko wybaczyc i pytalam, co mam zrobic, zebym byla lepsza - nie umial odpowiedziec nic... Zarowno w sadzie, kiedy podal na rozwod i kiedy sedzia go pytal dlaczego sie rozwodzi, nie umial odpowiedzic nic, nawet wtedy, kiedy sedzia powiedazial, ze jezeli nie poda zaraz przyczyny rozwodu, to wyjdzie z sali zonaty - no i wyszedl zonaty, bo nie chcial mowic o kochance...
|