No widzisz, sewen - teraz możemy porozmawiać o konkretach. Opisywana przez Ciebie sytuacja nie jest standardowa. Ale jeśli można Cię prosić, to STAWIAJ SPACJĘ PO PRZECINKU, A NIE PRZED. Tak jest prawidłowo i tak się lepiej czyta. Z góry dziękuję.
sewen napisał(a):
Wszystko było ok. dopóki nie zjawił się "nadgorliwiec z pobliskiego kościoła katolickiego i oczywiście zaczął wywracać Biblijną nauke ,dając do zrozumienia ,że można być nowonarodzonym katolikiem i uczęszczać na msze.
Grupa liczyła dobrze ponad 50 osób. Ten człowiek mający kontakty z młodym księdzem pobliskiego kościoła przygotował salę w kościele i zwinął tych ludzi. Było to wszystko ukryte przed proboszczem parafii. Ot takie spotkania młodzieży katolickiej.
Tak zakończyło się chrześcijaństwo owej grupy .Proboszcz dowiedziawszy się o ich powązaniach z protestantami zrzucił nas kilkakrotnie z ambony przestrzegajac "wiernych " przed zarazą prtestancką. Później sprawa doszła do biskupa ,który nakazał rozwiązać grupę ,lub poddać ją bezwzględnej inwigilacji.
Ewangelizacja konkretnych osób to jedno, a odpowiednie traktowanie wilków w owczych skórach, to osobna sprawa. Druga rzecz, to głębokość nawrócenia tych ludzi - przyszło prześladowanie dla Słowa i okazało się, że nie mają korzenia. Kto i jak głosił im Ewangelię? Czy mieli pewność zbawienia? Kto pozwolił "nadgorliwcowi z pobliskiego kościoła katolickiego" wywracać biblijną naukę? Niestety, taka sytuacja wymagała konfrontacji - dokładnie o tym pisze Paweł:
"(...) nie bacząc na fałszywych braci, którzy po kryjomu zostali wprowadzeni i potajemnie weszli, aby wyszpiegować naszą wolność, którą mamy w Chrystusie, żeby nas podbić w niewolę, a którym ani na chwilę nie ustąpiliśmy, ani się nie poddaliśmy, aby prawda ewangelii u was się utrzymała" [Gal. 2:4-5]Kontrreformacja wcale się nie skończyła. Są w krk ludzie przygotowani do "apologetycznej" walki z ewangelicznym chrześcijaństwem, co widać na blogach, stronach internetowych i na forach. Ludzie o słabym korzeniu w Chrystusie dają im się czasem uwieść. Dlatego w takich sytuacjach, jaką opisujesz, nic nie pomoże opowiadanie o "diabolicznym kościele katolickim" po to, żeby ludzie tam nie poszli. To może być nawet przeciwskuteczne. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, trzeba działać stanowczo, konfrontując prawdę Słowa Bożego i fakty historyczne z kłamstwem przynoszonym przez fałszywych braci, którzy przychodzą na przeszpiegi - ale jak powiadam, nie jest to standardowa sytuacja.
Zazwyczaj każdy sam dochodzi do wniosków, czytając Słowo Boże i modląc się do Boga. Ma na to czas. Sekciarskie próby zrażenia go "na wyrost" do krk po to, żeby tam nie wrócił, nie są ani właściwe, ani uczciwe. Wtedy sami narażamy się na słuszny zarzut sekciarstwa właśnie.
Wiem, co mówię, bo przeszedłem przez to - z najbardziej perfidnymi kłamstwami usprawiedliwiającymi branie udziału w eucharystii i pozostawanie "ewangelicznym katolikiem" równocześnie. Ale "zna Pan tych, którzy są Jego" [II Tym. 2:19]. Często jest tak, że fałszywi bracia po prostu trafiają na czuły punkt ewangelizowanych - pragnienie kompromisu, żeby się nie narazić rodzinie i otoczeniu. Dlatego w tej konkretnej sytuacji należy przedstawić biblijną prawdę i zostawić wybór każdemu, kto jej wysłucha.
Dlatego powtarzam: Trzeba mówić to, co trzeba wtedy, kiedy trzeba.
P.S.
Jeśli opisywana przez Ciebie sytuacja miała miejsce w Krakowie, to chętnie poznałbym więcej szczegółów. Jeśli możesz, napisz coś na priva.