Drogi Poszukiwaczu. Chyba nie do końca zrozumiałeś moje intencje i trochę próbujesz obalać coś czego nie powiedziałem. Ale ufam, że w dobrej wierze. A więc po kolei.
poszukiwacz prawdy napisał(a):
Zgadzam się z twoimi spostrzeżeniami na temat właściwej postawy Pawła w czasie głoszenia ewangelii, czy proroctwa o Jezusie.
Nie wiem tylko jak się to ma do głoszenia ewangelii muzyką i to mającą swoje korzenie w grzesznym świecie. Mam tu na myśli rap, rock, reggae, a o takiej muzyce rozmawiamy. Nigdzie nie czytam, żeby Paweł, czy Jezus głosili ewangelię za pomocą muzyki granej w pogańskich świątyniach czy na ucztach, czy głosili przy muzyce w ogóle. Przykłady, które podałeś nie mówią w ogóle o muzyce i głoszeniu słowa przy muzyce.
A bojaźń w odniesieniu do muzyki ? Owszem, dlatego ciężko, według mnie, pogodzić uwielbienie Pana w rytmie rap, czy rock z bojaźnią.
Zwróć uwagę, że cytowany przeze mnie fragment (I Kor. 2.1-4) jest przedłuzeniem ("Również ja...) wcześniejszego wywodu o słabości chrześcijan według kryteriów tego świata, z głównym, co prawda, naciskiem na mądrość.
Niewielu jest między wami mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu wysokiego rodu, (...) i to co jest niskiego rodu u świata i co wzgardzone, wybrał Bóg, w ogóle to co jest niczym, aby to co jest czymś, unicestwić 1. 26,28 Nie mówię tu bezpośrednio o ewangelizacji przez muzykę, tym bardziej nieskromną. Mówie tu o postawie nie przyćmiewania wzniosłości słowa Bożego tym co atrakcyjne w oczach świata. Przenosząc to na dzisiejsze realia mogłoby być wśród chrzescijan mało wypasionych muzyków, rezyserów, sławnych tego swiata itd. I rozumiem Twoje obawy dotyczace gloszenia przez muzykę. Ale takim "przyćmiewaczem" słowa może być wszystko - lasery, multimedia, filmiki, drama itd. I nigdy rzeczywiście nie było głoszenia przez muzykę. Jednak mówienie o krzyżu i pamiętanie o naszej słabości to nie tylko moment "ewangelizacji". Ja sam czuję potrzeba ciągłego wracania do prostego poselstwa krzyża, zaś problemy z przyjęciem prostoty tego poselstwa pojawiały się też na etapie niemowlęcym w Bogu. (Zob. 3.1-2 "...i ja", zobacz też "ewangelizację" i podstawowe poselstwo zbawienia już w drugim liście do tego samego kościoła - II Kor. 5.18-19). Ok, nawet jak ktoś chce się upierać, że Ci cieleśni to nie chrześcijanie, byli wśród tych którzy mieli rozmawiać przez psalmy i hymny i pieśni duchowne Ef. 5.19 Dostepność muzyki chrześcijańskiej jest np. w USA tak ogromna, że nawet jak ktoś chce robić sztywną zasadę ewangelizacji bez muzyki, to musi pamiętać jak to jest z tą dostępnością. Wśród chrześcijan wzrastają nowe, czasem jeszcze nie nawrocone pokolenia słyszące muzyke w kościele. I chyba Tobie też nie należy, żeby ta muzyka była jakimś gwiazdorskim byle co.
Osobiście uważam, że jeśli w tle ewangelizacji jest muzyka, która nie jest głównym akcentem ewangelizacji, lecz skromną "pieśnią duchową" o głebokim przesłaniu podkreślającym samo słowo, to zbrodnia się nie dzieje - ale tu możemy w koło Macieju się spierać czy brak precedensu jest zakazem. Domyślam sie co czujesz i dla mnie ta cała "relewantność", zakompleksione imponowanie światu i jego zabawianie to załamka. A podsumowując - fakt, że fragment nic bezpośrednio nie mówi o ewangelizacji przy muzyce, nie oznacza, że nie mogę się z tego nauczyć właściwej postawy serca zakazującej przyćmiewania głębi i prostoty ludzkiego słowa ludzkim "opakowaniem". Litości, nie robię tu wielkich doktryn, próbuję tylko wskazać na pewną postawę pokazaną w konkretnej sytuacji jako trampolina do badania motywacji odnośnie muzyki.
Tym bardziej nigdzie nie zachwalałem głoszenia przez dziwaczne gatunki. Niemniej myślę, że nawet abstrahując od kontekstu ewangelizacji można zauważyć, że głoszenie (czy jak kto woli mówienie innym) słowa
przez muzykę ma swoje miejsce w kościele. Ef. 5.19
poszukiwacz prawdy napisał(a):
Cytuj:
I Samuela 16. 14-23, II. Kron. 5.12-14, II Król. 3.15, I Sam. 10.5-6 Polecam do samodzielnej lektury tym, którzy watpią, że muzyka może być nośnikiem duchowości i z nią współdziałać. Oczywiście nie w jakiś magiczny sposób. Ciekawe jakie namaszczenie, chwałę itd. niesie wiele "chrześcijańskiej muzyki" nastawionej na rozrywkę biznes, ciągłe myślenie o przypodobaniu się słuchaczowi i takie tam...
Tutaj także nie czytam, żeby muzyka ta miała pochodzenie okultystyczne, czy satanistyczne, czy mająca swoje źródło w kultach pogańskich albo w subkulturze przestępczej.
Należy moim zdaniem oddzielić fakt, że Pismo Święte mówi o muzyce w ogóle i muzyce granej na chwałę Bożą w szczególe, a próbie wtłoczenia w ten fakt teorii, jakoby muzyka o pochodzeniu okultystycznym, czy gangsterskim, czy subkulturowym mogła taką rolę pełnić. A o takiej muzyce mówimy właśnie w tej dyskusji.
Oczywiście 2 ostatnie akapity są Twoje, nie umiem jeszcze robić chyba cytatu w cytacie. Błagam, czy ja coś takiego powiedziałem? Nie chcę być ksobny czy kłótliwy, ale czytając Ciebie można odnieść wrażenie, że napisałem coś w stylu. "Uwielbiam rap, rocka i regga'e. Epatujmy tym na lewo i prawo, zwłascza na ewangelizacjach. To takie fajne i wielu nawróci. A przytoczone tu fragmenty mają to potwierdzać" Napisałem tylko, że muzyka jest nośnikiem pewnej duchowości i w tym miejscu nie stwierdziłem, że muzyka niosąca Bożą duchowość ma coś wspólnego z okultyzmem. Jakkolwiek wierzę, że jest muzyka niosąca duchowy klimat "ciemnej strony mocy", to tu chciałem też zachęcić do czerpania z tej właściwej duchowości i namaszczenia. Mam raczej charyzmatyczną wrażliwość przeżywania Bożej obecności, doswiadczam jej nawet jak nie kontempluję prawd intelektualnie (np. mówiąc językami). Także sczególnie odczuwam Bożą obecność w odpowiednim uwielbieniu, tym barzdiej ze względu na treść.
I choć dochodzimy zwykle do tych samych wniosków, rózni nas nieco ściezka dedukcji. Nie wiem czy zauważyłeś, ale mówiąc o przyznałem też, że są gatunki które nie wyobrażam sobie w adaptacjach chrześcijańskich tj. disco, hip-hop/rap. I tu sie zgadzamy, że są one z natury nastawione na okreslone nieboże emocje, np. agresja, zmysłowość itd. Problem pewnie w tym co napisałem o rocku. Ale to głównie kwestia rozumienia terminologii. Jeżeli znowu mam na myśli określone "zblazowane" i agresywne emocje i całą tą otoczkę - to OK. W takim sensie rocka nie toleruję. Ale odwołam się tu do konkretnego przykładu. Lubię np. twórczość M. Carda. Naprawdę nie wiele ma ona nic wspólnego z rockmeństwem, gwiazdorzeniem i promowaniem złych emocji. Podejrzewam jednak (z przeświadczeniem graniczącym z pewnością), że muzyk dopatrzył by się wyraźnych rytmów "rockowych", za chwile może jazzowych czy bluesowych, a rock jest przecież z bluesa, blues pewnie czesciowo z rodzimej muzyki czarnych itd. I to chyba nie tedy droga. Nie zawsze nuty identyczne lub podobne stylistycznie z muzyką świecka (patrz muzyka saloonów przerobiona na pieśni) to coś satanicznego. Wolę więc przede wszystkim kryterium skromności i palca skierowanego na Boga. To kryterium się lepiej sprawdza. Poza tym, istnieje jeszcze rozenanie duchowe. OK, nikt tu nie ma patentu na nieomylność, ale po coś jest nam dane. Przy okazji- wystarczy posłuchać muzyki dalekiego wschodu by zrozumieć jak to dla nas jest dzwine i że "nasza" muzyka rwozwijała się linearnie gatunek za gatunkiem.
Z drugiej strony, jest wiele rzeczy, które brzmią grzecznie i pobożnie. A jednak człowiek się w środku skręca bo czuć tam dziwną "świętoszkowatość", pychę pokory czy gwiazdorzenie. Myślę, że wrazliwość duchowa pozwala uniknąć też tego typu "twórczości". Jeśli szukamy w muzyce Bożego namaszczenia i chwały to nie tylko odcedzimy "chrześcijański" metal itp. ale odcedzimy to co puste i może trochę głębiej doświadczymy namaszczenia ze służby tych którzy robią to we właściwym Duchu.
Oczywiście, też nie zamierzam sie upierać i walczyc do upadłego.
Pozdrawiam i dzięki za zainteresowanie postami.