Mama Muminka napisał(a):
Witaj Malikah,
Rozumiem, co przechodzisz, bo sama też kiedyś z mężem wyszłam z KRK i pamiętam osłupienie, w jakim byliśmy na początku, po kilku szybkich wykładach z historii, które zaserwowała nam wierząca osoba - własnie z historycznym wykształceniem. Ale największym szokiem było, kiedy Bóg zaczął do nas mówić przez swoje Słowo i sam potwierdzać to, co zaczynaliśmy widzieć.
U nas różnica była taka, że najpierw przyszliśmy pod krzyż, a potem zaczęliśmy poznawać prawdę o kościele, w którym tkwiliśmy wcześniej od zawsze. Ja do dzisiaj dziękuję Bogu za tę kolejność, bo stanie się Jego dzieckiem dało mi moc do nowego życia i ugruntowało mnie na Skale. Potem, poznając coraz więcej okropności, nie byłam tak oszołomiona, zdezorientowana i załamana. Miałam Jezusa i słodką społeczność z Nim - to mi przysłaniało najgorsze, najbardziej dołujące informacje.
Stąd moje pytanie do Ciebie: czy jesteście narodzeni na nowo, czy po prostu podjęliście decyzję wyjścia z Krk? Sama taka decyzja nie jest jeszcze nawróceniem, może jednak do niego prowadzić. Ale może też być konsekwencją nawrócenia. Czy jesteś nowym stworzeniem w Chrystusie, zbawionym Jego uczniem, któremu odpuszczone są wszystkie winy? Pytam, bo w Twoim króciutkim wpisie nie ma nic o Panu i Twoim spotkaniu z Nim.
Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę owocnych poszukiwań
Witaj Mamo Muminka!
Bardzo chciałabym odpowiedzieć twierdząco na Twoje pytanie dotyczące naszego narodzenia na nowo, ale nie mogę tego zrobić.
Wiem tylko, że na wiele spraw patrzymy inaczej. Widzimy nasze grzechy tam, gdzie kiedyś ich nie widzieliśmy. Wiemy, że w naszym życiu zaszły nieodwracalne zmiany i nic nie będzie już takie jak kiedyś. Etap krytyki KRK mamy już za sobą i nie chcemy na tym poprzestać. Teraz pragniemy się budować, utwierdzać w wierze i zyskać pewność nawrócenia.
Jeśli o mnie chodzi to zawsze wierzyłam w Chrystusa, w to, że umarł za nasze grzechy. Mimo tego, że tkwiłam w KRK nie wierzyłam w Chrystusa Eucharystycznego, to co działo się na ołtarzu odbierałam, jako pamiątkę ostatniej wieczerzy. Niby byłam katoliczką, ale wierzyłam po swojemu. Teraz patrząc na to widzę, jakie to było bezsensowne.
Zdaję sobie sprawę z tego, jak nielogicznie to wszystko wygląda, ale tak właśnie czuję. Najbardziej dziwne jest to, że mam całkowitą pewność co do podjętej decyzji.
Jedynie mojej głowie kołaczą się jakieś całkiem przyziemne pytania typu: co będzie jak moje dzieci będą chciały zawrzeć ślub w KRK, co będzie kiedy umrze moja 90 - letnia mama - wierząca, praktykująca katoliczka, jak ma wyglądać jej pogrzeb. Te pytania burzą mój spokój i chyba świadczą o tym, że nie jestem jeszcze odrodzona.
To by było na tyle.
Nie wiem czy odpowiedziałam wyczerpująco na Twoje pytanie, ale tak to właśnie wygląda.