Dziękuję Wam wszystkim
Miałam parę ciężkich miesięcy, ogarniała mnie złość i żal. Chyba coś w rodzaju buntu.
Człowiek miał jakieś oczekiwania, słyszał tyle obietnic. Że będzie dobrze, że jak stanę pod ścianą i przestanę cośkolwiek robić, to Pan otworzy jakieś drzwi. Potem się okazało, że żadne tam drzwi, jest jak było. Tyle się natrudziłam, naszukałam, nawiązywałam nowych znajomości- byłam aktywna, nie poddawałam się. Zawsze wykazywałam się inicjatywą. Wszystko na próżno, ludzie mnie ranili i odrzucali, wystarczyło mieć inne poglądy, zadać jakieś niewygodne pytanie- i "relacje" się kończyły. Potem usłyszałam, że mam się cieszyć okruchami. To było coś, czego nie wytrzymałam. Złościłam się- jak można ode mnie wymagać wdzięczności za okruchy i dawać do zrozumienia, że to wszystko, na co mogę już liczyć, skoro od lat mam same "okruchy" i nic więcej. Jak można mi mówić, że chcę coś robić "na swoich warunkach", skoro jest biblijna obietnica- będę miała więcej sióstr, braci...ja to rozumiałam- będę mieć "Bożą rodzinę", bliskich mi ludzi, na których można polegać i którym ja też będę potrzebna. Tego właśnie oczekiwałam...o to Boga prosiłam.
W końcu zrozumiałam, że ogarnia mnie gorycz, ponieważ cały czas mam jakieś oczekiwania i wydaje mi się, że mi się coś
należy. Olśniło mnie. Mi się...
nic nie należy. W zasadzie
należy mi się...piekło. Dostałam z rąk Bożych zbawienie za darmo, nie mogę oczekiwać, że dostanę wszystko, czego zapragnę. Nie mogę oczekiwać od ludzi, że będą realizować moje wyobrażenie przyjaźni. Są przecież tacy...jak ja. Jak wszyscy. A ja też przecież potrafię ranić, choć złych intencji nie mam. Nie mogę zatem oczekiwać czegokolwiek od innych. No i to, że mnie coś boli znaczy ciągle tyle, że nie umarłam, że moje "ja" się czegoś tam domaga.
Jeśli ktoś był tyle razy odrzucany, co ja, to jest jak żywa rana. Kogoś nie zaboli jakieś słowo, a mnie tak. Zaczęłam sobie zadawać pytanie- dlaczego. To mnie zaprowadziło do miejsca, w którym muszę porzucić moje oczekiwania, uwolnić się. Nie tyle izolować się od innych, co właśnie zrozumieć i zmienić swoje nastawienie- nie oczekiwać. Ale nie tak z żalem czy złością, ale z gotowością usłużenia innym i błogosławienia im. Nawet, jeśli ranią.
Mam jeszcze mały problem z emocjami. Bo jednak czasem coś zaboli.Ale wtedy staram się to zdusić w zarodku, pomaga modlitwa.
Walczę. Nie chcę pogrążyć się w goryczy, bo wiem, że to droga donikąd.
Z przykrością stwierdzam, że nie wierzę w nawiązanie bliskich relacji za pośrednictwem jedynie internetu. Być może się mylę, może komuś się to udaje. Mi się nie udawało, choć wiele razy próbowałam. Nawet telefoniczne kontakty nie pomagały- zawsze duża odległość i niemożność spotkania się w realu zabijała w końcu bliską relację. Ale nie zamykam się na takie kontakty, choć sama ich szukać nie będę na siłę. Jeśli ktoś chciałby do mnie napisać na prive czy miałby potrzebę pogadać- to mogę podać swój numer telefonu i jestem dostępna. Wiem, że czasem Bóg wykorzystuje Internet i ludzie usługują sobie w ten sposób. Jestem otwarta.
Zatem w temacie bilans- jeszcze raz, choć niby obiecywałam, że nie napiszę
Bóg mi wiele dał. Dał mi zdrowie. Dał mi męża i wspaniałe dwie córki. Nigdy nie miałam długów (nie licząc kredytu mieszkaniowego, który zresztą z łaski Bożej bardzo szybko spłaciliśmy). Zawsze miałam pracę, mój mąż też. Nie mamy luksusów, ale też ich nie potrzebujemy. Na niczym nam nie zbywa. Mam dwa kotki- jako dziecko zawsze kochałam zwierzęta. Może to śmiesznie, ale cieszę się, kiedy mruczusie burczą mi w łóżku dopominając się o pieszczoty i jedzonko. Bóg dał mi wiele zdolności. Część z nich udało mi się wykorzystać na chwałę Bożą. Może do tego powrócę. I najważniejsze- moje córki narodziły się na nowo w Panu. Była wielka i trudna walka o nie, ale też i zwycięstwo. To ogromna łaska Boża.
Teraz mąż siedzi obok, gra na gitarze i śpiewa Boże piosenki. Kupił sobie nową gitarę
Pięknie gra.
Ten bilans nie jest zły. A ja byłam ślepa.
Niczego więcej już nie chcę. A jeśli Bóg mi coś więcej da, będę Mu dziękować. I niech mi wybaczy mój nierozsądny, głupi żal.
Wszystkich zaś, którzy mnie odrzucili, błogosławię z serca.Naprawdę nie czuję do nich żalu. Zapewne gdybym mogła zobaczyć to ich oczami, okazałoby się, że widzą to zupełnie inaczej...
Przepraszam tych, których ja zraniłam. Nie znajduję dla siebie usprawiedliwienia. Złość, gniew, żal...to coś, co nie powinno mieć miejsca w życiu chrześcijanki. Niestety, kłamałabym, gdyby twierdziła, że tego nie było. Było. Czemu? Bo chciałam mieć coś, czego nie miałam. A przecież to nie wina tych osób, że tego nie dostawałam. Ich dobre intencje rozumiałam jako złość wymierzoną w siebie. Bo bolało.
Mam nadzieję, że dzięki mojemu doświadczeniu komuś pomogę...
Kusi, aby udawać. Aby przybrać odpowiednią, "chrześcijańską" minę do złej gry. Tyle, że doświadczyłam tego bardzo dużo w różnych zborach- i takie zbory są...martwe. Ludzie nie umieją sobie mówić prawdy w miłości. W ogóle mówienie prawdy w miłości jest strasznie trudne. Ludzie w zborach funkcjonowali jak ci ze świata. Przybierali maski. Dostosowywali się, chcieli być akceptowani, byli mocno zdystansowani wobec innych. Ale w środku byli pełni lęków, żalów i złości. Wtedy nie ma mowy o miłości. Jeśli jednak przestanie się czegoś oczekiwać, jeśli przestaje się myśleć, że mi się coś "należy", wtedy nie trzeba udawać. Bo nawet, jak ktoś cię będzie chciał zranić (czy uczyni to nieświadomie), to już nie będzie boleć. To lepsza droga, niż ucieczka od ludzi. Choć miałam wielką ochotę uciec i nigdy już z nimi się poznawać.
Odrzucenie tworzy ogromne rany. Strach przed zranieniem blokuje, ciężko to przemóc. Nie można człowiekowi powiedzieć- a ty się przestań bać i zaufaj ludziom, bo żyjesz w goryczy. To po prostu nic nie da. Takiemu człowiekowi można pomóc, ale trzeba ogromu cierpliwości. I wielkiej dojrzałości. Czasem po prostu wkracza Bóg i tam, gdzie zabraknie ludzi, On pomaga w cudowny sposób.
Mi na przykład brakowało cierpliwości do pewnego rodzaju ludzi. Takich, którzy nie chcieli się uczyć, usprawiedliwiali swoje grzechy, zachowywali się jak dzieci, które tupią nogami,kiedy czegoś nie dostaną. Teraz myślę, że powinnam z tego pokutować. Być może zebrałam, co posiałam? Ludzi trzeba kochać. Nawet tych trudnych.Nie tracić nadziei co do nich. To strasznie trudne.
Bóg ma cały ogrom cierpliwości do nas. To niesamowite. Dobrze, że mamy takiego Boga...Bo gdyby podsumować wszystkie moje grzechy, te,które popełniłam już jako wierząca, to po dwakroć powinnam znaleźć się w piekle
A On wybaczył. Wyciągnął z dołu jeden raz, drugi, czwarty, pięćdziesiąty. Dał pokój, choć wydawało mi się, że już zbyt wiele razy "nawaliłam". Macie czasem tak, że coś się w Waszym życiu powtarza (w sensie: złego, niepożądanego), choć tyle razy sobie obiecywaliście- Panie, to był ostatni raz...? Ja tak mam. Nie robię tego tak rozmyślnie, celowo, ale pewne grzechy powtarzają się, pewnym pokusom ulegam. A Jezus powiedział- ile by razy twój brat do ciebie nie przyszedł prosić o wybaczenie, wybacz...To niesamowite. Nie chodzi mi o to, aby usprawiedliwiać grzech, ale za każdym razem, kiedy szczerze żałuję, Bóg wybacza. Diabeł by chciał wtrącić nas do więzienia, wmówić nam- dla ciebie już za późno. NIE JEST ZA PÓŹNO. Jestem Jego dzieckiem.
Być może doszłam do tej ściany, żeby zostać zupełnie samej. Bez nikogo-dosłownie. Osoby z problemem odrzucenia- jak ja- mają tendencję do polegania na człowieku, szukania ludzkich autorytetów. Pragną, aby ktoś ich zaakceptował, żeby poczuć się wreszcie bezpiecznie i kochanym. Paradoks polega na tym, że człowiek NIE JEST W STANIE ZASPOKOIĆ ICH POTRZEB.
Ja musiałam zrozumieć, że moje potrzeby może zaspokoić tylko Bóg.
I wiem, że tak jest. Co nie znaczy, żeby od ludzi uciekać. Wcale nie. Właśnie wtedy można do nich bez lęku- wreszcie "podejść".
Trwało to strasznie długo, kilkanaście lat bez mała, ale myślę, że w końcu coś zrozumiałam. Chwała Bogu!