Wielokrotnie dopadała mnie totalna rezygnacja i zniechęcenie.Wtedy NIE BYŁO MOWY o tym,by zintensyfikować modlitwę i czytanie Słowa.Było za to negowanie siebie samego,kścioła,niechęć do żony,niechęć do dzieci,niechęć do pracy.Jedyne,na co wtedy miałem chęć,to śmierć.
Najgorsze,że czasem trwało to miesiącami.
Bóg wtedy wydaje się być tak odległy,że aż Go nie ma.
No tak....Ale przecież jestem tu,piszę różne mniej czy bardziej sensowne posty.Wzrastam w Chrystusie i czasem nawet Pan w swej łasce i niezrozumiałej dla mnie miłości zrobi coś przeze mnie dobrego.
Gdyby ktoś zapytał,jak przeszedłem z jednego miejsca do drugiego,jak mi się to udało,nie wiem za bardzo,co odpowiedzieć.Pamętam tylko,że Chrystus stawał się powoli dla mnie coraz bardziej wyrazisty i coraz mocniej docierało do mnie,że UMIERAM.
Potem zrozumiałem,że dlatego umieram-bo Duch mnie zaprowadził na krzyż.
Kiedy się przechodzi taki czas wydaje się,że nigdy się to już nie skończy.Koniec jednak nadchodzi i przychodzi czas zbierania owoców!
Grażyno,wiem jedno i jestem tego pewny.Pan cię przygotowuje do służby.
A On nie zatrudnia byle jakich robotników,tylko w ogniu wypróbowanych.
Ogien zadaje ból,dlatego cierpisz.Za to nabierasz coraz większego piękna w oczach Pana.( w naszych też)
Wiem...Gdyby mi ktoś wtedy wstawiał takie gadki pewnie bym mu odpowiedział,''...a niech się Bóg uweźmie na kogoś bardziej odpornego i silniejszego''.(zresztą,tak nawet odpowiadałem).
Z ludzkiego punktu widzenia,może to i mądra odpowiedź,ale z Bożego nie za bardzo.A to dlatego,że Bóg nie potrzebuje mocnych i odpornych.Bo mocny i odporny po ludzku=słaby i nieprzydatny wg.kryteriów Bożych.
Pan wybiera tych,którzy dają się nagiąć do bycia sługą.Tych,którzy pomimo,że cierpią i są jak trzcina nadłamana i tlejąca świeca,trawają w Nim.
On cię nie dołamie ani ogieńka tlejącego się w tobie nie dogasi.Jeszcze trochę poczeka, podniesie,rozpali swój ogień.
Na wieczność i swoją chwałę!!!